Olszyna

Zespół przyrodniczo-krajobrazowy „Olszyna” – jak głosi tablica informacyjna Lasów Miejskich Warszawy: fragment lasu olchowego rosnącego dawniej w podmokłej dolinie nieistniejącej już tu rzeki Rudawki. Maleńki fragment dzikiej przyrody wciśnięty między Trasę AK i osiedle „Przedwiośnie” na bielańskim Słodowcu.

Rudawka nie tak do końca „nie istnieje”.

Według tej tablicy można tu spotkać kosy, kowaliki, szpaki, sójki, sikory, drozdy, zięby, sroki, czyże i oczywiście kaczki krzyżówki. Wiosną, wczesnym rankiem słychać ich śpiewy nawet u mnie z okna, chociaż mieszkam po drugiej stronie Trasy. Nie wiem, czy niosą się aż stamtąd, czy część ptaków zajmuje stanowiska na okolicznych drzewach, w każdym razie wiosnę mam rozśpiewaną.

Oprócz ptaków są tu też podobno wiewiórki, jeże i nietoperze, ale żadnego nie widziałam.

Kościelna wieża.
„Gniazdo Piratów”, w którym oblewałam ukończenie studiów podyplomowych.

Samo osiedle „Przedwiośnie”, należące do Nauczycielskiej Spółdzielni Budowlano-Mieszkaniowej, najładniej prezentuje się z oddali, z mojej sypialni, zimowym wieczorem (latem zasłaniają je drzewa). Mam taki swój mały „manhattan”. Z bliska i za dnia wygląda przeciętnie.

Marymont-Kaskada

Ostatni fragment Marymontu na Bielanach, położony na skarpie, więc spacerek dość forsowny, ale to dobrze, trzeba było się skupić na oddechu, a nie na głupich myślach. Wśród starej, dość zaniedbanej zabudowy wyrastają nowe wille i apartamenty, jednak ze względu na pagórkowatość terenu jest tu sporo terenów niezabudowanych, zielonych, trochę dzikich.

Park Stawy Kellera, pozostałość po królewskim zwierzyńcu.

Dzisiaj zwierzyny tu już nie ma, poza psami i ptakami. Nie widziałam nawet wiewiórki.

Dużo ładniejsze od parku były chyba jednak okoliczne nieużytki (też zresztą pewnie pozostałość po tym zwierzyńcu). A może dlatego bardziej mi się podobały, że były puste i nie było tam placu zabaw z rozwrzeszczanymi dzieciakami.

I jeszcze ścieżka przez lasek na tyłach siedziby IMGW.

Jeśli chodzi o warunki meteorologiczne, to: na niebie chyba cirrusy, temperatura 24 stopnie, wiatr słaby. Przyjemnie. (Zdjęcie zrobione z nudów w czasie czekania na przystanku na ul. Hłaski, który opisywał losy mieszkańców budynków takich, jak te poniżej).

***

Ćma latalec olszyniak przyleciała poczytać francuską gazetę na mojej apteczce (albo chciała pogadać z koleżanką).

Jeszcze ujęcie z profilu.

Flotylla

Nie czułam się rano dobrze, miałam nadzieję, że grzyby oderwą mi trochę myśli od nadchodzącego tygodnia. Z powodów obiektywnych grzybobranie jednak nie wypaliło, więc musiałam wymyślić coś innego, żeby nie zwariować. Doszłam do wniosku, że to rzeka najbardziej mnie uspokaja. Wisła, namiastka dziczy w środku wielkiego miasta. Zatem dzisiaj kolejny odcinek, solecki, od Mostu Poniatowskiego do Łazienkowskiego, bulwarem Flotylli Wiślanej. „Najmojszy” odcinek, bo jako dziecko bardzo często przychodziłam właśnie tu, z dziadkiem. Tylko że wtedy było tu znacznie spokojniej.

Pomnik Chwała Saperom.

Czasem stoi w wodzie, czasem na brzegu. (Ostatnio częściej na brzegu).

Wejście do Portu Czerniakowskiego.
Most Łazienkowski na 510. kilometrze.
Pod mostem. W oddali Gruba Kaśka.
Na Cypel Czerniakowski rewitalizacja jeszcze nie dotarła.
Budynek WTW (Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego). Nieźle się powodzi wioślarzom.
Tjaa…
Płynie moja flotylla, czyli prom „Pliszka”.
Poniatówka, czyli plaża pod Poniatoszczakiem.
Budynek wioślarzy z praskiego brzegu.
Niestety nie miałam ze sobą kiełbasy. (A wokół roztaczały się smakowite zapachy, bo inni mieli).

Dzisiaj koniec ultrapatriotyczny i narodowy.

Dowody na istnienie

Spacer dziś krótki, bo dzień coraz krótszy, a dzień pracy coraz dłuższy (a jeszcze się nawet na dobre nie zaczęło…). Ale to tym bardziej głowę trzeba przewietrzyć, póki jeszcze da się.

Kolejna część Marymontu bielańskiego, czyli Kaskada. Dzisiaj część mniej ciekawa, przede wszystkim – płaska i bez kaskady. Obszar między ul. Klaudyny i Lektykarską zabudowany jest głównie współczesnymi domkami jednorodzinnymi. Nic tu zbytnio oka nie przykuwa. Wąskie uliczki zastawione samochodami i domostwa – każde z innej parafii, co tam sobie kto wymyślił i na co tam kogo było stać. Mieszkaniowy groch z kapustą. Ja jednak szukałam rodzynków, czyli moich ulubionych staroci. Bo to tu był kiedyś ten nędzny, brudny, karczemny, zapijaczony i beznadziejny Marymont, opisywany w „Sonacie marymonckiej” i „Wilku” przez Hłaskę. (Ma zresztą tutaj swoją ulicę). Niewiele ich zostało, murszeją i zarastają krzaczorami i zdziczałymi jabłonkami, nie ma jak zrobić zdjęcia. Ale są i swym mrocznym, nadgniłym i stęchłym istnieniem dowodzą.

No a poza tym wreszcie znalazłam Ją – rzeczkę-widmo, od której wzięły swe nazwy trzy wielkie osiedla (Ruda, Potok i Rudawka), kilka ulic, a nawet jedna pizzeria. Rudawka naprawdę istnieje i oto dowód:

Rzeczka to może zbyt dużo powiedziane, raczej kanałek, ale i tak się ucieszyłam na jej widok. Szemrze sobie obok przystanku autobusowego, kaczki po niej pływają, po czym znika pod ul. Podleśną i wypływa gdzieś w Lasku Bielańskim, by za chwilę znów zniknąć, tym razem już ostatecznie, w Wiśle. Nie śmierdzi.

A przy Podleśnej jest lodziarnia z pysznymi lodami rzemieślniczymi.

Ruda

Zostawiam na chwilę Wisłę i wracam na Marymont, a konkretnie na bielańskie Osiedle Ruda. Powstało w miejscu starej, biednej zabudowy przed- i powojennej. Nazwa pochodzi od folwarku Ruda, który był tu jeszcze wcześniej, a jego nazwa – oczywiście od rzeczki Rudawki (której oczywiście tu nie ma). Osiedle jak osiedle, typowo PRL-owskie, ani specjalnie ładne, ani specjalnie brzydkie, wyróżnia się chyba tylko tym, że niektóre bloki są napraaawdę wysokie (20-piętrowe). Niezbyt urodziwe, ale mieszkańcy ostatnich pięter od strony Wisły muszą mieć niezły widok, zwłaszcza że Wisła w tej okolicy jest już dość dzika.

Największą atrakcją jest osiedlowy zieleniec, usiany pomnikami przyrody. Drzewa – forpoczta pobliskiego Lasku Bielańskiego – przypominają, że kiedyś rosła tu puszcza.

A to już drzewa w parku o długiej nazwie (Harcerskiej Poczty Polowej Powstania Warszawskiego). Nazwa długa, ale drzewa coś… krótkie.

Jeden z nielicznych starych budynków na osiedlu, z dość oryginalnie zagospodarowanym balkonem.

Krzyż przy kościele pw. św. Rafała i Alberta.
Mury kościoła.

Jak powiedział Michał Anioł: „The sculpture is already complete within the marble block, before I start my work. It is already there, I just have to chisel away the superfluous material.” (Nie mogłam znaleźć polskiej wersji tego cytatu). Anyway, w tych wnękach (wnęczkach właściwie) to nie są kamienie, tylko gotowe rzeźby, tylko ja – nie będąc ich rzeźbiarzem – ich jeszcze nie widzę.

BUW

Czyli ciąg dalszy łażenia po dachach na Powiślu. Łydka po tygodniu wreszcie przestała mnie boleć, więc i spacer przyjemniejszy. Co prawda nadal pobolewają mnie inne gnaty, ale to już jest ból znajomy i oswojony. Chyba jestem już na niego skazana, na tego mojego Małego Bóla. Zgniłożółtego, pokracznego, złośliwego stwora w czerwonym kubraczku.

Dach Biblioteki Uniwersyteckiej nie jest tak ładny, jak ten naprzeciwko, w Centrum Kopernika, ale ma swój ładniejszy ciąg dalszy na poziomie gruntu. Byłby jeszcze ładniejszy, gdyby na każdym kroku nie wystawały mu jakieś ogrodnicze, plastikowe ustrojstwa, głównie gumowe rury, wymieszane z całą resztą bibliotecznej infrastruktury. Mimo wszystko widać, że architekt zieleni się napracował. Czego tu nie ma…

Schody donikąd.

Wyjątkowe brzydactwo.

Grzybobranie

Pierwsze w tym roku i mam nadzieję nie ostatnie. Skromne, bo ogródkowe i popołudniowe, czyli po pierwszej – za przeproszeniem – penetracji terenu. Ale coś tam mi się udało uzbierać, choć nie jakieś nadzwyczajne okazy. Okazy zbierał przyjaciel, który penetrował teren przede mną i tylko potem wskazywał: „o, tu, pod tą sosenką zawsze jest dużo”. Ale dla mnie już niewiele zostało… : ). Przerzuciłam się więc z prawdziwków na maślaki, przedtem jeszcze wykonując telefon do mamy, mniej więcej tej treści: „hej mamo, dzwonię z lasu, lubisz maślaki?” Mama, jak się okazało, uwielbia siorbać maślaki. Zapomniałam o łydce, o kolanie, biodrze i całej reszcie, nawet o pracy zapomniałam, i jakąś godzinę spędziłam przedzierając się przez kłujące gałęzie i czołgając po leśnej ściółce. Jest coś pierwotnego w tym grzebaniu się w igliwiu, szyszkach, zbutwiałych liściach i grzybni. Jakiś prehistoryczny imperatyw – zbieraj!

Śluzowce? Nie, jednak grzyb.

Ale jeszcze zapoluję na te jedne z najdziwniejszych form życia – ni to rośliny, ni to zwierzęta, ni to grzyby… Niektóre są całkiem bystre.

Czekając na wukadkę.

Ostatecznie nie dowiozłam ich do domu, nie miałabym już dzisiaj siły, by je oczyścić. Zawiozłam je do mamy, a tam wymieniłam na gruszki i mus (tegoroczny tym razem), bo akurat przyjechał brat z darami z sadu. Wziął prawdziwki, mama wzięła maślaki, ja wzięłam gruszki i wszyscy byli zadowoleni. Ech, lubię te jesienne bartery.

Mermaids

W ramach testów technicznych mojego układu mięśniowo-szkieletowego wyszłam dzisiaj na krótki spacer szlakiem nadwiślańskim na południe. Testy wyszły umiarkowanie pozytywnie, tzn. wyszłam, przeszłam i wróciłam o własnych nogach, ale nie był to swobodny spacer, ale bezustanne wsłuchiwanie się w sygnały alarmowe wysyłane z różnych części mojej cielesnej powłoki. Upał i przedburzowa duchota też nie pomagały. Niemniej jednak zaliczyłam kolejny odcinek Powiśla.

Pomnik Ławki Szkolnej przed Wyższą Szkołą Pedagogiczną ZNP..

WSP ZNP – szkoła, której nie ukończyłam – pedagogika nie była moim powołaniem. Aczkolwiek wykłady z psychologii prof. Piotrowskiej były bardzo fajne.

Odpoczynek pod mostem średnicowym, przerywany okazjonalnie hukiem przejeżdżających pociągów.

Kiedyś nad Wisłą były tylko budki z piwem.
Na warszawiaków można liczyć. Tytuł rzeźby: „Spragniony”.
Syrena nr 1.
Syrena nr 2, na Moście Poniatowskiego.

Centrum Nauki Kopernik

Tytuł trochę na wyrost, bo zwiedziłam tylko okolice najbardziej „fajnopolackiego” miejsca na warszawskich bulwarach (oraz wlazłam na dach). Dużo tu się dzieje, ale wszystko jakieś takie sztuczne i p o d k o n t r o l ą. Strzałki, tablice, kamery. Tu można wchodzić, tam zabronione. Zakazy i nakazy. Każdy zakątek zagospodarowany, zainfrastrukturyzowany. Zająć, zająć czymś ludzi. Jest dobrze! Tylko wędkarze nad samą wodą dalej robią swoje (czyli siedzą i gapią się w spławik). I bezdomni w swoich kwaterach pod Mostem Świętokrzyskim. Aż dziw, że nikt ich jeszcze stamtąd nie usunął.

Akwaporyna – fontanna naukowa.
Odźwierny w CNK.

Suchy ogród na dachu Centrum – najspokojniejsze miejsce w okolicy. Większość roślin przekwitła, ale to dodaje mu charakteru. Poza tym – zbliża się jesień. Sezon na trawy i wrzosy. Cisza.

Pod podwójną obserwacją.

Ostatni przystanek – Muzeum Sztuki Nowoczesnej (właściwie galeria). Wystawa „Wiek półcienia. Sztuka w czasach planetarnej zmiany”.

Najlepsze dzieła sztuki tworzy sama Ziemia. (Studia powierzchni Ziemi, Boyle Family).
Galeria przed galerią.