Kolejny krótki spacer, po „bliskiej zagranicy”, czyli bielańskim Słodowcu. Nogi mnie trochę bolą, ale mam zalecenie wychodzenia z domu, więc wychodzę.
Ostatni fragment Słodowca, zaprojektowany również przez małżeństwo Piechotków, co widać po budynkach, bo wszystkie mają podobną, charakterystyczną stylistykę. Atrakcji tu niewiele. Po słodowniach ani śladu. Skwer Jarnuszkiewicza zamknięty z powodu przebudowy, podobnie jak Park Herberta. Można jednak powiedzieć, że jest to centrum Bielan, bo mieści się tutaj Urząd Dzielnicy. Mnie bardziej zainteresowała cukiernia Lukullus, ale srodze się zawiodłam, bo lady świeciły raczej pustkami, a miałam ochotę na strudla wiedeńskiego. Strudla jednak nie było, kupiłam więc tylko tartoletkę Limoncello. Kwaśna (ale taka ma być).

Pogoda była raczej wietrzna, ale był to ciepły wiatr, więc mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, nawet mi się podobało, bo było to dzięki temu prawdziwe „uitwaaien”, przewietrzenie głowy.


Zaskakująco dużo jest tych tęczowych flag na budynkach.


Właśnie, jesień. Przez moje ostatnie zakrzywienie czasoprzestrzeni przeoczyłam jej nadejście. Przeoczyłam równonoc jesienną. Oto zatem zaległe jesienne gadżety, uzbierane pod domem.

Działają na mnie jak grzyby – gdy je zobaczę, odzywa się we mnie instynkt zbieracza.
