Naprzeciwko budynków rządowych, po drugiej stronie Alej, znajduje się niewielka część Łazienek położona na szczycie skarpy (większość parku znajduje się poniżej). Manifestanci spod URM-u mogą tu zwinąć transparenty i odpocząć na parkowych ławkach.
Kolumna z orłem w mało znanym zakamarku na górce przy Starej Oranżerii. W tle stare obserwatorium astronomiczne przy ogrodzie botanicznym.
„Instrument swego pomysłu” własnoręcznie wykreślony przez prof. Wojciecha Jastrzębowskiego z Instytutu Agronomicznego w Marymoncie.
„instrument” ma jedną poważną wadę – przy takiej pogodzie jak dzisiaj nie działa.
Parkowa wyjadaczka.
Nie tylko się mnie nie bała, ale wręcz postanowiła mnie przeszukać na okoliczność posiadania… orzechów.
Miałam tylko jednego laskowego, wzięła i od razu go zakopała. Ciekawe, czy będzie pamiętała, gdzie. Sprawdzę za rok, czy nie wyrosła tu leszczyna.
Tego pana nikomu nie trzeba przedstawiać.
„Pierwszorzędny pisarz drugorzędny”.
Kalina wonna – lada dzień zakwitnie.
Ogród Botaniczny jeszcze zamknięty (otwierają w pierwszy dzień wiosny), ale kwitną już przebiśniegi…
Trójkąt ulic między Al. Ujazdowskimi, al. Szucha i ul. Bagatela zajęty jest głównie przez budynki rządowe: CBA, KPRM, URM, RCB, TK oraz Nuncjaturę Apostolską. Większość z tych budynków otoczona jest szczelnie barierkami w ochronie przed warszawskim ludem (co jakoś nigdy przedtem nie było potrzebne).
Jedna z kamienic na ul. Bagatela.
Inna, na Pl. Unii Lubelskiej.
Jeszcze inna, w stylu art deco, w al. Szucha.
I ostatnia, z tęczowymi flagami wymierzonymi wprost w okna Ministerstwa Edukacji Narodowej.
Jeszcze tzw. Trybunał Konstytucyjny niejakiej Przyłębskiej…
…oraz Nuncjatura, tuż za płotem URM-u, z obowiązkowym papieżem w ogródku.
Start bagging Shetland’s 19 Marilyns (they are slightly smaller than Munroes).
Marilyn oznacza wzniesienie dowolnej wielkości, ze spadkiem co najmniej 150 m ze wszystkich stron. Na Szetlandach, podobnie jak na Mazowszu, nie ma gór, ale takich wzniesień mają aż 19. Munroe’sy są trochę większe. W Warszawie niestety trudno nawet o odpowiedniki tych pierwszych, ale postanowiłam iść w ślady peak bagger’ów, czyli „kolekcjonerów szczytów” – nie tych najwyższych, ale tych „z listy”. Np. listy szczytów wszystkich państw europejskich, albo wszystkich polskich województw. Czyli takie „szukanie gór tam, gdzie ich nie ma. W Lubuskiem, na Białorusi czy w Danii” – jak pisze w zimowym „Przekroju” w artykule „Klub wysokopagórski” Adam Robiński. Bardzo spodobał mi się ten pomysł, lubię kolekcjonować różne rzeczy, a kolekcjonowanie przeżyć i osiągnięć też może być fajne. Nawet jeśli ktoś uzna to za idiotyczne, to z pewnością nikt nie zaprzeczy, że – jak pisze Robiński – jest to dobry pretekst do wyjścia z domu (zwłaszcza jeśli od roku siedzi się w nim zamkniętym, pracując zdalnie). Z artykułu można dowiedzieć się też, że podobno pierwszą taką listę wymyślił Szkot sir Hugh Munro (od którego nazwiska wzięły nazwę te większe szkockie górki). Tak pół żartem, pół serio – ciekawe, czy ma z nimi coś wspólnego Marilyn Monroe?
Ma i Warszawa swoją Koronę – czyli zbiór szczytów najwyższych i nie jestem ani pierwszym warszawiakiem, ani pierwszym warszawskim blogerem, który postanowił podjąć to wspinaczkowe wyzwanie. Jest takich ludzi sporo, ale co tam – na Mount Everest też ustawiają się kolejki chętnych – wejdę i ja (na warszawską Koronę oczywiście, nie na Everest). Nie ma tych szczytów co prawda aż 19-tu (ale jest 18 dzielnic plus bonus w postaci powiatu warszawskiego zachodniego, może tak Korona Wszystkich Dzielnic Warszawskich? 🙂 – byłby z tym jednak problem, bo chyba nikt takich najwyższych punktów w każdej dzielnicy jeszcze nie zidentyfikował), ale to nic. Dwie góry – Gnojną Górę (wysokość dokładnie mi nie znana) na Starym Mieście i Kopiec Czerniakowski (121 m n.p.m.) na Czerniakowie już na blogu zdobyłam, pozostały cztery kolejne. Dzisiaj więc Górka Moczydłowska w Parku Moczydło na wolskim Kole. Pochodzenie ma podobne jak Kopiec Czerniakowski, czyli usypana została po wojnie z warszawskich gruzów i śmieci. Potem – do połowy lat 80. miała nawet swój wyciąg narciarski.
Podejście na szczyt „ścianą wschodnią”.
Widok ze szczytu na jeden z parkowych stawów (pięć minut później).
Widok z drugiej strony, na wolskie wieżowce. Do oglądania przez lunety.
Można też sięgnąć wzrokiem dalej – do gwiazd, przez najprawdziwsze teleskopy.
Te gwiazdozbiory to jednak tylko nocą. Ale i za dnia na niebie dużo się dziś działo.
Największy z czterech, połączonych ze sobą, parkowych stawów (dawnych glinianek).
Górka od strony stawu.
Play like an eight year-old! Why not build a den or get together with friends and play the games you used to play outside?
W klasy i tym podobne, owszem, grywało się, ale ja bardziej pamiętam grę w gumę i fikołki na trzepaku. W Parku Na Moczydle można pograć w różne gry podwórkowe (są nawet specjalne tablice informacyjne z regułami), ale wszystkie przeznaczone są dla co najmniej dwojga graczy, a ja byłam sama, więc odpada. Ale dziewczyny ze zdjęcia, na oko dwudziestoletnie, trochę sobie poskakały :). Ja muszę wymyślić inną zabawę godną ośmiolatka. (Chociaż nory na pewno budować nie będę).
„Pajęczyna”. Tego nie znam.
Przy parku moczydłowskim są jeszcze obiekty sportowe (m.in. mały stadion) oraz działa pchli targ – ale to w weekendy. Mam z niego szklaną paterę i dzbanek, a raz omal nie kupiłam kociaka.
Make a list of broch sites you’d like to visit and tick one off the list.
Brochy to kamienne budowle z epoki żelaza, w kształcie masywnej wieży, występujące w Szkocji, zwłaszcza na Szetlandach. Słowo broch pochodzi od staronordyjskiego wyrazu borg, oznaczającego „twierdzę”. Nietrudno było znaleźć ich warszawski odpowiednik, gdyż Rosjanie w drugiej połowie XIX w. przekształcili Warszawę w twierdzę właśnie. Jej centralnym punktem była Cytadela, a otaczały ją dwa pierścienie fortyfikacji. Dawne forty rozrzucone są po całej Warszawie i znajdują się w różnym stanie – w jednych są muzea, w innych knajpy lub inne przybytki rozrywkowe, wiele niszczeje lub pozostało po nich tak niewiele, że trudno się zorientować, że utworzone zostały ręką człowieka (np. fort Buraków na moim podwórku). Wybrałam się dzisiaj „z wizytą” do pobliskiego Fortu Bema (czyli dawnego Fortu „P” – „Parysów”) na Bemowie. XIX w. to wprawdzie nie epoka żelaza (chociaż…), ale przy odrobinie wyobraźni można się tu poczuć jak na stanowiskach archeologicznych z pierwszych wieków naszej ery.
Główny most żelazny do twierdzy.
Fosa.
W okolicy niszczeją dawne obiekty sportowe CWKS Legia.
Budynek Warszawskiego Towarzystwa Cyklistów nie niszczeje, ale nie wiem, czy cykliści nadal działają.
Jeden ze starych, opuszczonych budynków w okolicy ul. Waldorffa.
Za pl. Na Rozdrożu Trakt Królewski opuszcza definitywnie Śródmieście Południowe i wkracza do Ujazdowa.
Po drugiej stronie pl. Na Rozdrożu (i po drugiej stronie przecinającej Trakt Królewski Trasy Łazienkowskiej) znajduje się drugi warszawski królewski zamek. Jego budowę, w miejscu XVI-wiecznego drewnianego dworu królowej Bony, rozpoczął w 1624 r. król Zygmunt III Waza. Potem wielokrotnie go przebudowywano, w czasie II wojny światowej zburzono, a odbudowano, podobnie jak Zamek Królewski, w latach 70. Obecnie mieści się w nim Centrum Sztuki Współczesnej, do którego dzisiaj stała kolejka spragnionych kultury warszawiaków – od poniedziałku ponowny lockdown. Zastanawiałam się przez chwilę, czy by też w niej nie stanąć, ale śpieszyłam się na imieniny do mamy, więc tylko pokręciłam się po okolicy.
Pomnikowy klon srebrzysty na skwerze Kisiela.
Oprócz drzewa znajduje się tu (obok restauracji „Rozdroże”) także „martwy” pomnik przyrody, czyli 61 głazów narzutowych, wydobytych podczas budowy Trasy Łazienkowskiej, ale nie prezentują się zbyt okazale.
Wspomniana trasa – dzieło inżyniera Karwowskiego oraz 0,5 km koloru (instalacja artystyczna – czyli po prostu pomalowane barierki).
Nie żebym trywializowała, kolory dobrane są nieprzypadkowo i widać, że dobierał je artysta (a właściwie dwoje artystów). Służy jako kierunkowskaz, kładką nad Trasą prowadzi do znajdującego się po jej drugiej stronie osiedla domków fińskich Jazdów. A w ponury dzień, jak dzisiaj, rozwesela trochę okolicę.
Zamek widziany z kładki pieszej nad Trasą.
Siedziba Głównej Biblioteki Lekarskiej (Dział Starej Książki Medycznej) i Zakonu Maltańskiego.
Cysterna wodna Szpitala Ujazdowskiego, mieszczącego się w zamku w XIX w.
Zamek z bliska.
Punkt widokowy na tarasie przed Zamkiem.
Zamek leży na tzw. Osi Stanisławowskiej (od Króla Stasia), niedokończonym przestrzennym założeniu urbanistycznym XVIII-wiecznej Warszawy. Jej kierunek wyznacza widoczny w oddali Kanał Piaseczyński.
Zamek widziany z podnóża skarpy.
I jeszcze pobliska ul. Agrykola.
W całości oświetlona autentycznymi latarniami gazowymi, dostępna obecnie tylko dla pieszych i rowerzystów, którzy lubią się tu rozpędzać (oczywiście z górki) i trzeba na nich uważać.
Czyli trochę Paryża w Warszawie. Socrealistycznego Paryża na dodatek. Kolejny przystanek na Trakcie Królewskim to bowiem osiedle Latawiec (taki ma kształt z lotu ptaka), położone między dwoma placami – Na Rozdrożu i Zbawiciela. Zaprojektowane przez Eleonorę Sekrecką i wybudowane w ramach jednego z etapów MDM-u, w latach 50. Gdy powojenni włodarze stolicy ujrzeli wzorowane na paryskim Placu Wogezów osiedle, złapali się za głowy i odsunęli architektkę od projektowania. Osiedle na szczęście zostało i zdobi tę część Śródmieścia Południowego do dziś.
Przez środek osiedla biegnie Al. Wyzwolenia, którą szpecą samochody, ale mogło być gorzej, bo niedawno chciano tam postawić (na środku!) kolejny wysoki budynek, zaburzając całkowicie piękny układ urbanistyczny tego miejsca.
Taka ciekawostka w jednej z bram – skrzynka na listy?
Fragment Pl. Zbawiciela.
Pl. Zbawiciela – można tu podpalić tęczę albo napić się sojowego latte i pogadać z brodaczem w rurkach i z kucykiem – co kto lubi. Hipsterzy niestety zostali teraz pozbawieni swojej ulubionej rozrywki, co wytrwalsi przychodzą zamówić kawę na wynos. Można też pomodlić się w kościele Najświętszego Zbawiciela (obecnie w remoncie). Kiedyś można było się ustawić w kolejce do Metodystów (w kamienicy ze zdjęcia), u których działała najlepsza szkoła języka angielskiego w Warszawie. Szkoła działa nadal, ale już nie ustawiają się do niej kolejki. Ale brat mój jeszcze stał i dzisiaj mówi po angielsku swobodnie. Ja zaczynałam przygodę z angielskim też niedaleko, w pobliskiej szkole na ul. Sempołowskiej. Można wreszcie nakręcić tu znakomity, choć mocno przygnębiający film, z rzeczonym placem w tytule, co zrobili Joanna i Krzysztof Krauze.
Kolejny odcinek Al. Ujazdowskich po stronie zachodniej, między Piękną a placem Na Rozdrożu. Tu już robi się naprawdę elitarnie – pałacyki, wille i luksusowe przedwojenne kamienice – istna Szwajcaria. Ambasady, ministerstwo, aleje, ale i skwer, czy może mały park – tytułowa Dolinka, na którą okoliczni mieszkańcy wyprowadzają pieski, żeby się wybiegały.
Dolina Szwajcarska.
Polak, Węgier – dwa bratanki.
Nie, to nie Jarosław Kaczyński i Viktor Orban, ale Henryk Sławik i Jozsef Antall, polski dziennikarz i działacz PPS-u oraz węgierski polityk, też prospołeczny, obaj odznaczeni medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Przyjaciele z czasów, gdy przyjaźń polsko-węgierska była prawdziwą przyjaźnią. Panowie rozmawiają sobie w Dolince, niedaleko węgierskiej ambasady, a – co ciekawe – identyczny pomnik stoi w Budapeszcie.
Piękna kamienica na ulicy o pięknej nazwie – Al. Róż.
Inna kamienica przyozdobiona gorszącymi scenami z udziałem dzieci.
Nie wszystkie budynki są odrestaurowane, niektóre niszczeją.
Mozaika przed wejściem do Parku Ujazdowskiego.
Park Ujazdowski odwiedziłam w styczniu, ale ani wtedy, ani dzisiaj łabędzi na tamtejszym stawie nie widziałam.
Następny krótki odcinek na Trakcie, po stronie zachodniej – wąski trójkąt między Alejami Ujazdowskimi, Piękną i Mokotowską. Zabudowany statecznymi kamienicami, pałacykami, kamienicami z lat 30. i szklanym pudłem Ambasady Amerykańskiej, które pasuje tam jak pięść do nosa. Ambasad jest tu zresztą dużo, bo okolica jedna z najbardziej ekskluzywnych w Warszawie. Ale amerykańska swoją brzydotą przebija wszystkie (w środku też jest brzydka). Bardzo tu miejsko, mało zieleni. Dużo drogich sklepów. I trochę nudno.
Tu jest miejsce na Twoją reklamę.
ul. Wilcza w ostatnich promieniach zachodzącego słońca.
Al. Ujazdowskie.
W stojących tu kamienicach raczej się pracuje, a nie mieszka.
Antykwariat.
Mnie zainteresował „Dykcyonarz roślinny”.
Płaskorzeźba na pałacyku Ambasady Szwajcarskiej.
Nie wiem, co zainteresowało tę panią, ale czytać tu chyba trudno, bo skrzyżowanie Alej i Pięknej jest dosyć ruchliwe.
Jedna z kamienic na Mokotowskiej, obwieszona symbolami Strajku Kobiet.
Wczoraj na spacer nie wychodziłam, bo na ulice wyszły kobiety i nie chciałam w swoje święto zarobić mandatu za szwendanie się po mieście.
Stare kamienice wymieszane z nowszymi (ale też już starymi).
Krótki odcinek Traktu Królewskiego od pl. Trzech Krzyży do ul. Pięknej, wchodnia strona Al. Ujazdowskich i mała, ale dobrze znana ulica za nimi. Spacer trochę polityczny, chociaż od polityki staram się ostatnio trzymać z daleka. Ale w tej okolicy się nie da.
Na początek Aleje.
Każda epoka ma swoje „pomniki wdzięczności”.
Trochę jakby nam Amerykanie przed ambasadą w Waszyngtonie postawili Lecha Kaczyńskiego. Ambasador obecnej ekipy byłby pewnie uradowany, ale jakiś inny już niekoniecznie. A amerykański ambasador, republikanin czy nie, musi z okna gabinetu patrzeć na Reagana (wiem, że patrzy, bo byłam:)).
Przed Sejmem.
Sejm i okolice to temat na osobny spacer, więc dzisiaj tylko mała plenerowa galeria mistrzów:
I na koniec, dla ochłonięcia od politycznego zgiełku, kamienica Karskich na Wiejskiej.