Stary Ulrychów

Najstarsza część Ulrychowa w dalekim zakątku Woli, między dawnymi Zakładami PZL „Wola” a linią kolejową, po drugiej stronie której znajdują się bemowskie Stare Jelonki. Można tu spotkać przedwojenne ceglane, a nawet drewniane domki, każdy z obowiązkową Maryjką na fasadzie. Cicho, spokojnie, małomiasteczkowo, wąskimi uliczkami krążą dwa autobusy, których pasażerowie z pewnością się wszyscy znają, przynajmniej z widzenia.

Ta kapliczka ma nawet własny adres :). Maryjki zdaje się jednak nie ma w domu.

Ulrychów

Okolice niedawno otwartej stacji metra Ulrychów. Stacja mało ciekawa, okolice również. Powojenne osiedla, działki, zakład budowlany. Na działkach pozostałości carskich umocnień, ale miejsce jest słabo widoczne, trudno dostępne i raczej niebezpieczne, zwłaszcza wieczorem – nie zapuszczałam się. Najciekawszymi obiektami w okolicy są murale i pojedyncze przedwojenne budynki, częściowo w ruinie. Ale pierwszy warszawski spacer od ponad miesiąca zaliczony.

„Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”.

Kamieniczka przy ul. Jana Olbrachta.

Pożar w burdelu

Poznałem w życiu wielu wojskowych. Znałem marszałków, generałów, wojewodów i hetmanów, triumfatorów licznych kampanii i bitew. Przysłuchiwałem się ich opowieściom i wspomnieniom. Widywałem ich schylonych nad mapami, rysujących na nich różnokolorowe kreski, robiących plany, obmyślających strategie. W tej papierowej wojnie wszystko grało, wszystko funkcjonowało, wszystko było jasne i wszystko we wzorowym porządku. Tak być musi, wyjaśniali wojskowi. Armia to przede wszystkim porządek i ład. Wojsko nie może istnieć bez porządku i ładu.

Tym dziwniejsze jest, że prawdziwa wojna – a kilka prawdziwych wojen widziałem – pod względem porządku i ładu do złudzenia przypomina ogarnięty pożarem burdel.

Jaskier, Pół wieku poezji

***

– Moją ogromną przywarą – wyjaśnił – jest niepohamowana dobroć. Ja po prostu muszę czynić dobro. Jestem jednak rozsądnym krasnoludem i wiem, że wszystkim wyświadczyć dobra nie zdołam. Gdybym próbował być dobry dla wszystkich, dla całego świata i wszystkich zamieszkujących go istot, byłaby to kropelka pitnej wody w słonym morzu, innymi słowy: stracony wysiłek. Postanowiłem zatem czynić dobro konkretne, takie, które nie idzie na marne. Jestem dobry dla siebie i dla mego bezpośredniego otoczenia.

Andrzej Sapkowski, „Chrzest ognia”, Supernowa, Warszawa 2005

Wrzesień

Wrzesień. Urlop, Garden Office, ciągnące się tygodniami przeziębienie, Pogrzeb Królowej, pierwszy dzień jesieni, nowy komputer… Pogoda w większości pod psem, dni coraz krótsze, spacerów jak na lekarstwo. Siedzenie w domu, wymuszone chorobą, rozleniwia, coraz ciężej zebrać cztery litery i gdzieś się ruszyć. Zwłaszcza że najbliższe okolice „obejdzięte” i trzeba się ruszyć dalej. Październik, przynajmniej na początku, nie zapowiada się jednak lepiej, bo zaczyna się jesienny zapiernicz w pracy. Dobrze, że jest Przyjaciel i jego wioska.

Idziem w bój

– Idziem w bój – domyślił się jezdny Kraska, szybko wpychając koszulę do spodni. – Idziem w bój, panie dziesiętnik?

– A cóżeś myślał? Że na tańce, na Zażynek? Przechodzimy rubież. Jutro o świtaniu rusza cała Bura Chorągiew. Setnik nie wie, w jakim szyku, ale przecie nasza dziesiątka przodem pójdzie jako zwykle. No, żwawej, ruszcie dupy! Zaraz, wróć. Powiem od razu, bo potem czasu nie stanie pewnikiem. To nie będzie zwykła wojaczka, chłopy. Jakąś durnotę nowoczesną wymyślili wielmożni. Jakieś wyzwalanie, czy coś takiego. Nie idziem wroga bić, ale na te, no, nasze odwieczne ziemie, z tą, jak jej tam, braterską pomocą. Tedy baczność, co powiem: ludzisków z Aedirn nie ruszać, nie grabić…

– Jakże to? – rozdziawił gębę Kraska. – Jakże to: nie grabić? A czymże konie karmić będziem, panie dziesiętnik?

– Paszę dla koni grabić, więcej nic. Ale ludzi nie siec, chałup nie palić, upraw nie niszczyć… Zawrzyj gębę, Kraska! To nie wiec gromadzki, to wojsko, taka wasza mać! Rozkazu słuchać, bo inaczej na stryk! Rzekłem, nie mordować, nie palić, bab…

Zyvik przerwał, zamyślił się.

– Baby – dokończył po chwili – gwałcić po cichu i tak, coby nikt nie widział.

***

Tak, krzyczy czarnowłosa, śmierć wszystkim, odpłać im wszystkim, pogardzaj nimi! Oni wszyscy skrzywdzili cię albo chcieli cię skrzywdzić! Mogą kiedyś zechcieć cię skrzywdzić! Pogardzaj nimi, bo nadszedł nareszcie czas pogardy! Pogarda, zemsta i śmierć! Śmierć całemu światu! Śmierć, zagłada i krew!

Andrzej Sapkowski, „Czas pogardy”, Supernowa, Warszawa 2004

Pierwszy dzień jesieni

Był wczoraj, wiem, ale uczciliśmy go dzisiaj. Na przekór przeziębieniom i dołującym prognozom, nie tylko pogodowym.

Najpierw był krótki spacerek po lesie, w poszukiwaniu padalców.

Padalec, czyli beznoga jaszczurka.

Młodziutka, ale już z odrzuconym ogonkiem. Obfotografowaliśmy ją, a potem delikatnie włożyliśmy z powrotem pod mech.

Potem polataliśmy sobie po łące.

Startujemy.

Potem były grzybki, grzyby i grzybiska.

Ostatni krzyk mody – szyszka na kapeluszu.

Nikt nie wie, jak się uchował, bo teren jest regularnie przeczesywany. Zdrowiutki.

A potem był pierwszy tej jesieni (i zapewne ostatni, chociaż kto wie) ogródkowy grill.

Stoliczku, nakryj się!
Chrust na zimę przygotowany.

Kiełbaska, bułeczka, pomidorek, musztarda – tfu! rosyjska ;-), drożdżóweczki i winogronka na deser, doborowe towarzystwo – do miłego spędzenia jesiennego popołudnia nie trzeba wiele.

Reduta Wolska

Dwa parki, jeden cmentarz i ciekawostka geograficzna na wolskim Ulrychowie, czyli powoli wracam do codzienności po krótkim niestety urlopie (nie dopracowałam się jeszcze dłuższego). Może jeszcze w weekend coś z niego wycisnę, ale to będzie zależało od pogody i od sił (bo chęci są).

Park im. Edwarda Szymańskiego to typowy park rekreacyjny, założony w latach 70., największą jego atrakcją jest multimedialny park fontann oraz kaskada wodna. Sąsiaduje z kompleksem odkrytych basenów.

Z kaskadą to był może i dobry pomysł, jednak wykonanie fatalne. Wyszło brzydko i tandetnie, widać że oszczędzano na materiałach i co gorsza na architekcie. Brzydkie, jaskrawe płoty, płotki, beton i kostka brukowa. Broni się jedynie zieleń, choć też nie za bardzo.

Fontanny multimedialne wyszły trochę lepiej. W weekendowe wieczory są tu pokazy „światło i dźwięk”, w powszednie popołudnia można popatrzeć tylko na wodny taniec.

…i na tęcze.
Park Józefa Sowińskiego.

Pobliski park Józefa Sowińskiego jest znacznie starszy i skromniejszy. Założono go przed wojną i był to pierwszy park publiczny na robotniczej Woli. Pusto tu i cicho, park ożywa jedynie na czas koncertów i spektakli w amfiteatrze. U jego zachodnich granic znajduje się reduta wolska, której w czasie powstania listopadowego bronił „generał z drewnianą nogą”. Wiersz Słowackiego „Sowiński w okopach Woli”, który wszyscy mordowali na lekcjach polskiego, jest właśnie o nim i o tym miejscu.

Pozostałości reduty.

Po stłumieniu powstania carskie władze na terenie reduty urządziły prawosławny cmentarz, przy którym pod koniec XIX w. utworzono malutki cmentarzyk – jedyny w Polsce – dla warszawskich Karaimów, przybyszy z Krymu. Karaimizm to wyznanie wywodzące się z judaizmu, odrzucające Talmud i autorytet tradycji rabinów.

Cmentarz był zamknięty, większość nagrobków wygląda dość zwyczajnie i współcześnie, na zdjęciu powyżej udało mi się jednak uchwycić jeden z najstarszych grobów – Saduka Osipowicza Kefelego, kupca tabacznego (jak większość dawnych karaimskich przybyszów z Krymu) – fundatora cmentarza.

I na koniec ciekawostka geograficzna. W okolicach ul. Nakielskiej, na terenie nieczynnej już zajezdni autobusowej „Redutowa” znajduje się najwyższy – geodezyjnie – punkt Warszawy. Nie żadne więc góry, górki, kopy i kopce – nie żadne sztuczne twory człowieka – natura wyznaczyła najwyższy „szczyt” Warszawy właśnie tutaj. Przyznać trzeba, że uczyniła to w sposób niezwykle subtelny – punkt ten jest całkowicie niezauważalny, jest tu dokładnie tak samo płasko, jak wszędzie wokół. Do tego okolica niezbyt wyględna. Fakt jednak pozostaje faktem – 115,7 m n.p.m!

Szczyt Warszawy ;-). (Najładniejsze zdjęcie tego miejsca, jakie udało mi się zrobić…).