Starówka

A na niej jazz, czyli Krzysztof Herdzin Quartet. Na zdjęciu Marek Podkowa. Większe brawa zbierał chyba jednak bębniarz, Cezary Konrad. Jego zdjęcia nie udało mi się zrobić, bo perkusista, jak to perkusista, schowany za garami.

Muzycy są wyposzczeni brakiem koncertów tak samo jak widownia. Kwartet miał co prawda jakieś koncerty on-line-nie on-line, ale lider podkreślał, że to nie to samo i że bardzo brakowało mu bezpośredniego kontaktu z publicznością, a jest to jego pierwszy publiczny koncert od marca. I widzowie nie zawiedli.

Nie za bardzo mogę długo stać w miejscu, więc słuchając krążyłam sobie po okolicy.

On też słuchał.
Koty raczej miały wszystko gdzieś.

Pogoda była taka sobie, więc poza publicznością festiwalu i gośćmi kawiarni było jednak raczej dość pusto, prawie jak za lockdown’u, co mnie akurat bardzo odpowiadało, bo rzadko można sobie tam pochodzić po pustych uliczkach.

Śmietnik

Felieton Andrzeja Szahaja w ostatnim „Przeglądzie” o mediach śmietniskowych dobrze oddaje to, co sama od dłuższego czasu też obserwuję, choć nie umiem tego tak dobrze ująć w słowa.

„Dziś mi się wydaje, że za narodziny czasów postprawdy w równej mierze odpowiada inne zjawisko. Idzie mi o wymieszanie wiadomości ważnych i nieważnych, o swoisty miszmasz, z jakim mamy do czynienia w dzisiejszych mediach.”

Co za to odpowiada?

„Zmiana sposobu kwalifikowania informacji jako godnych upowszechnienia. Kiedyś decydowali o tym ci, którzy się na czymś znali (fachowcy, eksperci), dziś decyduje rynek. […] W każdym przypadku coraz bardziej chodzi o sprzedaż i zysk, a nie o jakość w jakimkolwiek sensie. Rynek stopniowo staje się ostatecznym arbitrem tego, co dobre w sensie artystycznym, jak i tego, co ważne i nieważne w sensie informacyjnym. W ten sposób to, co dobre, jest nieuchronnie wypierane przez to, co marne, a to, co ważne, przez to, co nieistotne. Następuje powolny, ale stały proces spadku poziomu mediów, a zatem także spadku poziomu intelektualnego odbiorców, którzy są przez owe media kształtowani. Coraz głupsze treści medialne tworzą coraz głupszą publiczność, a ta domaga się coraz głupszych informacji. Nie fałszywych, ale właśnie głupszych. To zatem nie tyle fałsz wypiera prawdę, ile trywialność wypiera istotność. […] Realizuje się miszmaszowy charakter sporej części dzisiejszych mediów spowodowany ich motywowanym chęcią zysku przejściem od bycia filtrem do bycia zaledwie kanałem przekazu. Wszystko to przyczynia się do ogólnego upadku ludzkości, która staje się coraz lepiej wyposażona w techniczne sposoby komunikowania i coraz głupsza. Ma coraz więcej narzędzi rozmowy i coraz mniej sobie do powiedzenia. Na zgliszczach prawdy, powagi i mądrości powiewa już jedynie sztandar kapitalistycznej chwały: tabelki z klikalnością, słuchalnością, cytowalnością i zestawieniem miesięcznych zysków.”

Jak by ktoś nie zauważył, mamy kampanię wyborczą. A właściwie mecz – My kontra Oni. Włączam telewizor. Ten powiedział to, na co Tamten mu odpowiedział tamto. A Pan jak skomentuje to, co Tamten powiedział? A Pani, jak Pani to skomentuje? A jak Pan profesor skomentuje idiotyzm, który powiedziała Ta Pani dwa dni temu? A jak Pani doktor skomentuje kretynizm wypowiedziany wczoraj przez posła X? A, no i najważniejsze – sondaże! Sondaże, sondaże, sondaże. 0,5 pp w górę, 0,2 w dół. Jak Pan to skomentuje? A Pani? Czy to dużo, czy mało? I tak to jest międlone przez 24 godziny na dobę (w nocy trochę oddechu daje Maja w ogrodzie).

To ma być informacja?

Jeszcze a propos kampanii wyborczej i mediów. Redakcja OKO.press przysłała mi propozycje powodów, dla których warto w niedzielę iść zagłosować (wiadomo na kogo). Pierwszy (i mój ulubiony) to: „żeby zobaczyć minę Danuty Holeckiej”.

Zaiste, warto.

Podróże małe i duże

Książka o podróży (czy może o psychologii podróży) – jak najbardziej pasuje do początkowych, „wprowadzających” wpisów na Spacerniaku. W końcu spacer to też podróż, tyle że bardzo, bardzo krótka :). Co nie znaczy, że nie można na nim doznać jakiegoś olśnienia, zobaczyć czegoś, czego zupełnie nie spodziewaliśmy się zobaczyć.

„Biegunów” przeczytałam dopiero teraz, choć kupiłam tę książkę w zeszłym roku, jeszcze przed ogłoszeniem Nobla dla Olgi Tokarczuk, w ramach kompletowania lektur z Listy Müldnera, mojego profesora ze studiów. („Książki, które każdy inteligent powinien przeczytać”). Nie wiem, czy jestem po jej przeczytaniu bardziej inteligentna, ale wiem już, dlaczego swój wykład noblowski autorka poświęciła czułości. To, co uderza w jej pisarstwie, to wrażliwość, delikatność, empatia, zrozumienie i właśnie czułość dla drugiego człowieka. Czytając, czułam, jak bardzo bliska jest mi ta kobieta, jej sposób patrzenia na świat i ludzi. Jej ciekawość, spostrzegawczość, umiejętność dojrzenia tego, co na pierwszy (a czasem i na drugi) rzut oka niedostrzegalne. Skupienie na szczegółach. Do tego język, który wprost urzeka swoją malowniczością.

„Mój zespół objawów polega na tym, że pociąga mnie wszystko, co popsute, niedoskonałe, ułomne, pęknięte. Interesują mnie formy byle jakie, pomyłki w dziele stworzenia, ślepe zaułki. To, co miało się rozwinąć, ale z jakichś względów pozostało niedorozwinięte; albo wręcz przeciwnie – przerosło plan. Wszystko, co odstaje od normy, co jest za małe albo za duże, wybujałe lub niepełne, monstrualne i odrażające. Formy, które nie pilnują symetrii, które się multiplikują, przyrastają po bokach, pączkują, lub przeciwnie, redukują wielość do jedności. […] Mam nieustanne i męczące przekonanie, że właśnie tutaj prawdziwy byt przebija się na powierzchnię i ujawnia swoją naturę. Nagłe, przypadkowe odsłonięcie. Wstydliwe „ups”, rąbek bielizny spod starannie uplisowanej spódnicy. Metalowy, ohydny szkielet wyłazi nagle spod aksamitnego obicia; erupcja sprężyny z pluszowego fotela, która bezwstydnie demaskuje iluzję wszelkiej miękkości.”

„Nigdy nie byłam zbyt ochoczą bywalczynią muzeów sztuki, i jeżeli to miałoby zależeć ode mnie, zamieniłabym je z chęcią na gabinety osobliwości, gdzie zbiera się i eksponuje to, co rzadkie i niepowtarzalne, dziwaczne i monstrowate. […] Nie pociągają mnie kolekcje w centrum miast, lecz te małe, przyszpitalne, często zniesione do piwnic jako niegodne cenionych miejsc wystawienniczych i wskazujące na podejrzany gust dawnych kolekcjonerów. Salamandra z dwoma ogonami w owalnym słoju, pyszczkiem ułożona ku górze, czekająca dnia sądnego, gdy wszystkie preparaty świata w końcu zmartwychwstaną.”


Museum für Naturkunde, Berlin. VIII 2018 r.

„Upał cyka jak zegarowa bomba.”

„Nocny mózg to Penelopa, która w nocy pruje starannie utkany za dnia dywan sensów. Czasem jest to jedna nitka, czasem więcej; skomplikowany wzór rozkłada się na czynniki pierwsze – wątek i osnowę; wątek odpada, zostają proste równoległe linie, kod kreskowy świata.

Wtedy staje się to oczywiste – noc przywraca światu jego naturalny, pierwotny wygląd, nic nie fantazjuje; dzień to ekstrawagancja, światło – to tylko drobny wyjątek, niedopatrzenie, zaburzenie porządku. Świat naprawdę jest ciemny, prawie czarny. Nieruchomy i zimny.”

„Jest ubrana inaczej niż wszyscy – ma na sobie mnóstwo rzeczy: spodnie, a na nich kilka spódnic, lecz skomponowanych tak, że jedna wystaje spod drugiej, warstwami; i tak samo góra – składa się z wielkiej liczby koszul, serdaków, kamizelek. A na samym wierzchu szara pikowana fufajka, szczyt wyrafinowanej prostoty, echo dalekiego wschodniego klasztoru czy obozu pracy. Wszystko to razem ma jakiś estetyczny sens, nawet podoba się Annuszce, wydaje się, że kolory są dobrane starannie, ale może nie jest to ludzki wybór, lecz haute couture entropii – blednących barw, strzępienia się i parcenia.”

Oj, mogłabym tak cytować bez końca. To tylko kilka próbek, które zakreśliłam sobie, gdy akurat miałam ołówek pod ręką. Warto, naprawdę warto przeczytać całość.

Do tego jest to książka z obrazkami : ). Mój ulubiony to ten, na którym jest porównanie długości rzek świata. Są ułożone w rządku, rozciągnięte na prosto, jak łańcuszki na szyję u jubilera. Przy tych największych – Mississipi, Amazonce, Nilu – nasza Wisełka wygląda jak ubogi krewny. (Na pocieszenie – Tamiza i Sekwana są jeszcze krótsze : )).

Żoliborz Urzędniczy

Wyszłam dzisiaj zobaczyć, jak przed wojną mieszkali urzędnicy. Noo, takie mieszkania to ja rozumiem. Ale nie narzekam, moje też jest fajne.

Dzieci Żołnierze

Wszyscy znają pomnik Małego Powstańca na Starym Mieście – ten jest znacznie mniej znany. Facet, który wysłał te dzieciaki na śmierć, też ma swoją ulicę w Warszawie.

Modernistyczny kościół św. Stanisława Kostki. Znany z wiadomo kogo.

Najsłynniejsza budowla Żoliborza Urzędniczego zaliczona. Zapuszczam się w uliczki.

pl. Henkla.

I place.

To miejsce już widziałam na jakimś blogu… Tylko rowery inne.
…no i nie było śmietników : ).

Prawda jest taka, że trudno zrobić takie zdjęcie, żeby w kadr nie wszedł jakiś samochód, śmietnik albo inne brzydactwo. Osiedle w rzeczywistości jest i ładniejsze, i brzydsze, niż na zdjęciach. Zależy jak spojrzeć.

Najładniejsza jak zwykle jest i tak przyroda. Wprowadza trochę dramatyzmu i chaosu do tego uładzonego ludzkiego świata.

Podobnie jak spontaniczna twórczość ludowa. Graffiti na murze ogródka jordanowskiego.

Spalone kalorie uzupełniłam musem czekoladowym z wiśnią z cukierni Smaki Warszawy. Diablo drogi, ale też i diablo dobry.

Zapylamy, zapylamy

Na rowerze zapylamy, po wiejskich dróżkach, po kałużach, nad rzeczkę, na łączkę. Po wielu perturbacjach przywitałam się w końcu z moim dawno nie widzianym Czarnym Mustangiem i ruszyliśmy z przyjacielem na mazowieckie drogi i bezdroża.

Zapylają też zapylacze, aż buczy. Jako regularna donatorka akcji Pomóżmy Pszczołom Greenpeace’u czuję się zobowiązana, aby poświęcić im chwilę uwagi na blogu. Entomologiem nie jestem, nie znam nazw gatunków, które poniżej prezentuję, ale czy to ważne? Chociaż (dla mnie) bezimienne, na pewno wszystkie są pożyteczne. A jak się im przyjrzeć z bliska, to i piękne.

Poziomki kojarzą mi się z latem bardziej, niż jakiekolwiek inne owoce. No, może jeszcze jagody. Wszystkie inne owoce są do kupienia cały rok, sprowadzane samolotami z drugiego końca świata. Poziomki są tylko w lecie i zazwyczaj rosną dziko. Mają cudowny zapach i smakują obłędnie. Ta akurat nie jest dzika, bo rośnie w ogródku, ale jest na wpół zdziczała, bo nikt jej specjalnie nie hoduje, sama sobie rośnie, to tu, to tam.

Utrata.
Motylem jestem, na na…
Jaszczur w szacie godowej.

Ten pan nie jest bezimienny, to jaszczurka zwinka (Lacerta agilis). Pospolita, ale nie tak do końca, bo przecież gadów w Polsce nie mamy zbyt wiele.

Na koniec trochę wiejskiego industrialu.

…i jeszcze coś dla wielbicieli horrorów. Gniazdo pajączków. Mama-pajęczyca  (w lewym górnym rogu) pilnuje, żeby ktoś obcy (na przykład ta baba z telefonem) nie zrobił im krzywdy.

Miłych snów! ; )

Korzenie

W ogóle ciężko mi idzie powrót do blogosfery. Miało być tak pięknie, a tu najpierw okazało się, że nie ma już Bloxa, a potem, że pierwszy wpis powinien być o… pogrzebie. Ale nie poddam się tak łatwo. Nie będzie o pogrzebie, ale o korzeniach. Bo do swoich korzeni wróciłam z tej okazji. Wiejskich korzeni. Wielkopolskich. Nieboszczka była córką brata mojego dziadka ze strony mamy. A dziadek urodził się na wsi pod Poznaniem (podobnie jak babcia). Potem oboje, jeszcze przed wojną, przeprowadzili się do Warszawy i tak oto zostałam warszawianką. Babcia z dziadkiem dawno już nie żyją, a teraz zmarła kuzynka mamy i 1 lipca wylądowałam razem z nią u rodziny, której większość została tam, na wielkopolskiej ziemi.

Prawie jak Prowansja : )
Araukaria.

Araukaria chilijska, żywa skamielina, trudna do wyhodowania w Polsce ze względu na klimat. Taki piękny okaz rośnie sobie jak gdyby nigdy nic na terenie firmy mojego kuzyna.

To nie igły, to łuski (a właściwie LIŚCIENIE).
Zapowiadają deszcze, miasto zadbało o przechodniów.

Polska powiatowa – miasta i miasteczka. Bywają urokliwe. Wieczorem poszliśmy na spacer po starówce.

Ciekawe, co te żurawie załatwiały u notariusza.
Drzwi do…?
Hydrant Krammer, Wr. Neustadt.
Trink Wasser. Dla spragnionych (dużych i małych).

Dobra, dosyć tej hydrauliki. Chodźmy coś zjeść.

Pyry z gzikiem.

Jak Wielkopolska, to tylko wielkopolskie specjały. Pyry z gzikiem z olejem rydzowym. Pychota.

Dlaczego tu jestem?

Dlatego, że nie ma mnie tam – na ś.p. Bloxie. Akurat, gdy miałam – po raz kolejny – na niego wrócić, okazało się, że ponad rok temu ktoś wpadł na pomysł, żeby go zlikwidować, bo jest mało popularny, mało nowoczesny, w ogóle passe. Teraz jest Facebook, Instagram, Snapchat, Twitter, TikTok i co tam jeszcze kto wymyślił. Zatem, drodzy blogerzy – pakujcie swoje blogowe manatki (ale bez komentów) i wynoście się na wordpressa, jak nie umiecie, my wam w tym pomożemy. Napisaliście się, miło było.

Wcale nie chciałam, żeby ten pierwszy wpis był taki gorzki, ale… Ech, gazeto.pl, kiedyś byłaś fajną witryną, ale zeszłaś na psy.