Czyli spacer donikąd. Ale maj jest takim miesiącem, że gdzie by się nie poszło, można być pewnym, że będzie ładnie.





Czyli spacer donikąd. Ale maj jest takim miesiącem, że gdzie by się nie poszło, można być pewnym, że będzie ładnie.





Kiedyś dzielnica biedoty, opisywana barwnie przez Prusa w „Lalce”, zalewana regularnie przez Wisłę (czego pozostałością jest nazwa jednej z ulic – Topiel), dzisiaj jedna z warszawskich dzielnic najbardziej „sexy”, w sensie – najbardziej pożądanych przez młodych i pięknych (i bardzo bogatych). Dzisiaj niewielki fragment między Dobrą, Browarną, Topiel i Tamką.

Pierwszy publiczny gmach szkolny w Warszawie (z 1906 r.). Absolwentami są m.in. ks. Adam Boniecki, Wojciech Mann i Stanisław Tym. Obecnie szkoła podstawowa.















Borrow take in a dog and take it for a walk.
Nie ja wprawdzie przygarnęłam, ale byłam obecna przy przygarnianiu i bezpański kundelek z Charkowa zapamiętał mnie, mam nadzieję, jako członka nowego stada. Jak na uchodźcę ze strefy wojennej jest bardzo wesoły i żywiołowy. Musi sobie jeszcze tylko ułożyć stosunki z Sunią, która na razie marszczy nos i traktuje go jak nieznośnego gówniarza i będzie mu dobrze na polskiej wsi.

Jest to Ukrainiec rosyjskojęzyczny.

A, i najważniejsze – jest trochę niesforny, ale nie gryzie nikogo w tyłek!
Visit the old haaf station at Fethaland, keeping an eye open for purple saxifrage on the way.
Portów rybackich w Warszawie nie ma, porty rzeczne jednak są – trzy. Odwiedziłam wczoraj jeden z nich, na Starej Pradze. Okolica od kilku lat ulega wielkim przemianom, będzie tu high-life, ale teraz można jeszcze poszwendać się po chaszczach i pooglądać stare rudery.



Miejsce, sądząc po pozostałościach, służy głównie za bar pod chmurką, ale wczoraj byli tu tylko wędkarze i psiarze.



Podziwialiśmy ze świeżo otwartej kładki pieszo-rowerowej.








Podczas ostatniej „niżówki” można było pooglądać elementy dekoracyjne Zamku Królewskiego zrabowane przez Szwedów podczas potopu i zatopione wraz ze statkiem.








Mama – rodowita prażanka – opowiada, że gdy była dzieckiem, ulubionym placem zabaw okolicznych dzieciaków był dom „u dziada” – stara czynszówka, zbombardowana pod koniec wojny i opuszczona przez mieszkańców. Wiele lat trwało, zanim ją w końcu rozebrano.
Okolica miejscami wygląda jak skansen, jeszcze trochę, a miejscowi pijaczkowie zaczną dawać pokazy za opłatą niczym tubylcy z egzotycznych wysp…
***
I spacer można by uznać za bardzo udany, gdyby nie ten mały, rudy, jazgotliwy…

Krzywdy wielkiej mi nie zrobił, ale lepiej dmuchać na zimne.
Trochę faktur…



Trochę kwiatów…





Trochę krajobrazu…


Tylko tyle i aż tyle. Po wczorajszym pierwszym dniu w Gmachu („żelbetonowym orle trójskrzydłym z torsem skalistym, przytłaczającym i onieśmielającym”) włóczęga po naszym ulubionym chwastowisku-wysypisku dała ulgę i wytchnienie. Nawet nie zauważyłam, kiedy prawie minął kwiecień.









Wesołych Świąt!
Okolice parlamentu odwiedzałam już na blogu dwukrotnie – raz w marcu zeszłego roku i potem jeszcze przy okazji spaceru śladami Tuwima, który mieszkał na Wiejskiej zaraz po wojnie. Dzisiaj, korzystając z pięknej, wiosennej pogody obeszłam sobie okolicę od jej bardziej zielonej strony, czyli od skarpy, która stanowi naturalną granicę między Śródmieściem Południowym a Solcem.

W konkursie na najładniej brzmiącą nazwę ulica Frascati plasuje się w mojej ścisłej czołówce (razem z bielańską ul. Dewajtis). Na tej ulicy mieszkała też hrabina Czetwertyńska, która ściągnęła do Warszawy moją babcię, jako służącą dla swojej córki, a kilka lat później wyprawiła jej (mojej babci znaczy) ślub w pobliskim kościele św. Aleksandra. Tak więc to tu zaczęła się przygoda mojej rodziny (ze strony mamy) z Warszawą. Na prostej (acz ambitnej) dziewczynie z podpoznańskiej wsi miejsce to musiało robić wrażenie, bo okolica jest naprawdę ładna, a przed wojną była jeszcze ładniejsza. W czasie wojny wiele budynków zburzono, a w latach powojennych nie wszystkie odbudowano, albo odbudowano je nie w pełnej krasie. Frascati była nazwą nie tylko ulicy, ale całego obszaru na tyłach Sejmu.



Park leży na terenach dawnych ogrodów Frascati, na granicy Śródmieścia Południowego i Solca.












Na Wiejskiej mieści się też wydawnictwo „Czytelnik” (choć akurat nie pod powyższym adresem), oraz słynna „czytelnikowska” kawiarnia (bar raczej), w której przesiadywali m.in. Holoubek i Konwicki (oraz moja mama w przerwach na lunch – chociaż oczywiście nie z wymienionymi panami – kiedy jeszcze pracowała). Dzisiaj kawiarnia pod nową nazwą „Kawiarnia Czytelnik Nowe Wydanie” próbuje kontynuować literacko-artystyczno-polityczną tradycję, ale dawne czasy już nie wrócą.
Jeszcze trochę warszawskich kamienic, zanim zasłonią je drzewa. Dzisiaj trochę śródmiejskich ruder. Jedno z większych ich skupisk znajduje się tuż obok pl. Trzech Krzyży, między Hożą, Kruczą i Mokotowską. Mają swój urok (choć zapewne nie dla mieszkańców). Ucięte jak nożem wyjawiają swoje tajemnice, duchy dawnych mieszkań. Tak Śródmieście Południowe musiało wyglądać tuż po wojnie.




A tak wygląda dzisiaj:

Luksusowa – 4-metrowej wysokości mieszkania, mahoniowa winda, te sprawy. W budynku działa kwiaciarnia założona w 1928 r. i prowadzona cały czas przez tę samą rodzinę.


Podtrzymują loggię hrabiego Rodryga Mroczkowskiego, dla którego zbudowana została kamienica pod tą zwyczajową nazwą na początku XX w. W bramie zachował się dębowy bruk.

Budynek wybudowany dla producenta kafli na początku XX w. przekazano w użytkowanie Siostrom Franciszkankom od Cierpień, które w sąsiedniej kamienicy prowadziły Przytulisko. Szkoła pielęgniarska działała tu także po wojnie.


Podobno jest to najwcześniej kwitnąca magnolia w stolicy, ale nie wiem, czy to prawda. Dzisiaj w każdym razie jeszcze w pąkach. (Zdjęcie z autobusu).
To przy nich kończy się (czy raczej zaczyna) Marszałkowska. Dzisiaj ostatni jej odcinek, między ul. Waryńskiego, Trasą Łazienkowską i Placem Unii Lubelskiej.

Powstały w latach 60. modernistyczny kompleks budynków Riviery został w latach 90. zmodernizowany (czytaj: paskudnie oszpecony), ale układ okresowy szczęśliwie powrócił na elewację od strony ul. Polnej, choć jest słabo widoczny zza drzew nawet wczesną wiosną.

Na zacisznej uliczce nie rosną wprawdzie oleandry (w ogóle mało co tu rośnie, raptem kilka rachitycznych drzewek), ale pełno tu klubów, alternatywnych sklepów i modnych knajp.

W kwaterze przy rogu Oleandrów i Marszałkowskiej swoją ostatnią przedpowstańczą noc (z 31 lipca na 1 sierpnia) spędziła, wraz z dwiema innymi sanitariuszkami z plutonu 1108, Krystyna Krahelska. 2 sierpnia już nie żyła. Dom przetrwał powstanie i stoi do dziś, niższy o dwa piętra. [Za: Irena Pawluczuk, „Krystyna Krahelska – Warszawska Syrenka z Kresów”, „Echa Polesia”].

Pochodzi ze zbioru esejów „Ludzie żywi”. Niedaleko biegnie uliczka nosząca imię autora, ale niezbyt ciekawa.


Tzw. „żelazko”, ze względu na swój trapezowy kształt. Powstały w latach 1911-1913 bardzo nowoczesny jak na owe czasy budynek porównywany był nawet do nowojorskiego Flatiron Building. Mieścił się tu m.in. Państwowy Zakład Emerytalny, Komórka Biura Studiów Oddziału II Informacyjno-Wywiadowczego AK, stołówka ZOMO oraz mieszkania socjalne – to ostatnie poskutkowało określeniem budynku mianem getta biedy przy Marszałkowskiej oraz kamienicy samobójców.

Tu, gdzie dziś kończy się Marszałkowska, czyli na Pl. Unii Lubelskiej, kiedyś kończyła się Warszawa. Klasycystyczne Rogatki Mokotowskie są jednymi z dwóch par rogatek, jakie zachowały się w Warszawie (drugie są na Grochowie). W jednym pawilonie urzędował dozorca policji, w drugim – poborca podatkowy, pobierający opłaty za wjazd do miasta.
Plac Unii był ważnym węzłem komunikacyjnym – w 1881 r. poprowadzono stąd pierwsżą linię tramwaju konnego, a w 1908 – elektrycznego. Od końca XIX w. odjeżdżały stąd też pociągi wąskotorowej kolejki dojazdowej – wilanowskiej oraz kolejki grójeckiej.
Dzisiaj nie tylko Warszawa się tu nie kończy, ale zaczyna tu swój bieg jej druga (po Wale Miedzeszyńskim) najdłuższa ulica – 12-kilometrowa Puławska. Ale ten „spacerek” zostawię sobie na kiedy indziej.