Liczący 140 lat szpital powstał na terenie tzw. Ogrodu Ohma, gdzie pierwotnie mieścił się ogród rozrywkowy „Prado”. Działał początkowo tylko w miesiącach zimowych, a w jego ogrodach płynął strumień, co zapewniało bieżącą wodę.
Podobnie jak pozostałe wolskie szpitale odegrał ważną rolę w czasie II wojny światowej i powstania warszawskiego, zwłaszcza podczas Rzezi Woli, masowego mordu na mieszkańcach dzielnicy dokonanego przez oddziały SS i policji niemieckiej. Dzięki odważnej postawie personelu uniknął losu pozostałych wolskich szpitali, w których okupanci dokonali masowych egzekucji. Wielu pracowników szpitala było zaangażowanych w działalność konspiracyjną, udzielano tu schronienia i pomocy powstańcom i mieszkańcom Woli, choć ze względu na specjalizację szpitala i brak oddziału chirurgicznego ciężej rannych odsyłano do Szpitala Wolskiego. Szpital uniknął rzezi, co jednak nie znaczy, że nie zginęli w nim ludzie. Zastrzelono m.in. kierownika szpitalnej apteki, a w „czarną sobotę” 5 sierpnia 1944 r. kolejnych kilkanaście osób – pracowników, pacjentów i ukrywających się w szpitalu mieszkańców. Po zajęciu szpitala przez Niemców (urządzili tu punkt opatrunkowy) na dziedzińcu szpitala powieszono dwóch młodych powstańców. Szpital zakończył działalność pod koniec października 1944 r., pacjentów i personel szpitala ewakuowano, a w opuszczonym budynku Niemcy urządzili magazyn amunicji i materiałów wybuchowych. Jego wybuch doprowadził do częściowego zawalenia gmachu. Gdy w 1950 r. powzięto decyzję o odbudowie pawilonu szkarlatyny, na jego terenie odnaleziono przypadkiem 12 ton trotylu. Władze wojskowe, mimo niebezpieczeństwa, nie zdecydowały się na ewakuację przepełnionego szpitala. Po dwóch tygodniach życie powróciło do normy, a o zagrożeniu wiedziała tylko część personelu. (Ciekawe, czy było to przed, czy po tym, jak trafiła tam jako dziecko moja mama, z powodu szkarlatyny właśnie…).
Takie to historie czytałam sobie dzisiaj – na Wikipedii i stronie szpitala, w zakładce „Historia”, opracowanej przez Agnieszkę Bluszcz – podczas oczekiwania na trzecią dawkę szczepionki przeciwko wściekliźnie. Będę miała z tego szpitala dobre wspomnienia – mili lekarze, pielęgniarki i panie z rejestracji („trzecia pogryziona dzisiaj – co was tak te zwierzaki kąsają?”). Ostatnio oni też przeszli próbę, nieporównywalną wprawdzie do tej z czasów wojny, ale pandemia koronawirusa na pewno dała im się solidnie we znaki.
