Wierzbno – stare śmieci

Czyli okolica, w której kiedyś mieszkałam. Było to moje pierwsze samodzielne mieszkanie i lubiłam je bardzo, choć był to tylko pokój z dużą kuchnią. Ale wszystko było inne niż to, gdzie dotąd mieszkałam – i okolica, i dom, i mieszkanie. Najbardziej podobało mi się, że okna wychodziły na wschód, po raz pierwszy poznałam, co znaczy słoneczny poranek i chłodne popołudnie. I zaciszne podwórko. Nie była to Aleja Tornad, w której wiatr co roku wyrywa z korzeniami kolejne drzewa, nawet w czasie burzy mogłam mieć otwarte okno. I można było biegać dookoła, bo właścicielka przebiła szerokie przejście między kuchnią i pokojem. No i biegaliśmy… (resztę przemilczę ;-)).

Okolica jest „eklektyczna” – bloki i kamienice z lat 50. i 60., eleganckie domki i wille (w jednej swoją rezydencję ma ambasador Wielkiej Brytanii).

Ja jednak najbardziej lubiłam galerię starych domów stojących przy ul. Odyńca:

Stare i zniszczone, ale mają charakter. A na malutkiej uliczce Czeczota mieszkał kiedyś Mirosław Hermaszewski. Uliczka jest tak wąska i tak zastawiona samochodami, że miejscami iść da się właściwie tylko jej środkiem.

Uliczka jest zakrzywiona w kształt półkola, bo znajdował się tu kiedyś fort (M-Tsche).

Zajrzałam oczywiście na moje stare podwórko i już od wejścia poczułam niepokój. Czegoś brakowało… Trzy Siostry. Nie ma ich. Wielkie drzewa, nie wierzby wprawdzie, chyba topole, ale lubiłam na nie patrzeć zza biurka w kuchni (bo kuchnia była tak wielka, że służyła także za gabinet). Czyżby jednak wichura? Czy może przeszkadzało, że „śmiecą”? Nie dowiem się, na ich miejscu rosną trzy inne, młode drzewka. Dziwnie się poczułam, jakby razem z tymi drzewami ktoś odpiłował jakąś część mojej przeszłości.

Pouczająca gra dla jednego gracza

Czas Zmarłych więził w sobie tych, którzy naiwnie sądzili, że śmierci nie trzeba się uczyć, tych, którzy oblewali śmierć jak egzamin. A im bardziej świat posuwał się do przodu, im bardziej wychwalał życie, im mocniej przywiązywał się do życia, tym większy tłok panował w Czasie Zmarłych i tym gwarniejsze stawały się cmentarze. Dopiero tutaj bowiem zmarli powoli przytomnieli po życiu i okazywało się, że stracili dany im czas. Po śmierci odkrywali tajemnicę życia, i było to odkrycie daremne.

Olga Tokarczuk, „Prawiek i inne czasy”.

Dzień Dinozaura

Wybrałam się dzisiaj z Praską Ferajną na spacer w okolice ul. Rakowieckiej, w planie którego było zwiedzanie mokotowskiego Muzeum Geologicznego. Niestety, odbywały się tam dzisiaj obchody środowego święta i od wejścia do bramy ciągnął się ogon długości brachiozaura co najmniej, złożony z rodzin z małymi paleontologami, zatem jedyna skamielina, jaką dziś obejrzałam, to ta w gablocie od ulicy, którą można sobie oglądać nawet z autobusu. To znaczy teraz nie można, bo na Rakowiecką wracają tramwaje i ulica jest rozkopana, komunikacja nie jeździ.

Rekonstrukcja szkieletu silezaura, prawdopodobnego kuzyna pierwszych dinozaurów, odkryta w Krasiejowie koło Opola.

Ten głaz narzutowy, ważący ok. 30 ton, odkryto gdzieś w okolicy mojego podwórka, na ul. Podchorążych.

W chwili odkrycia w 1938 r. był to największy z głazów wydobytych w obrębie Warszawy. (Od tamtej pory przebił go głaz ursynowski, spoczywający w okolicy Kopy Cwila).

No nic, co się odwlecze, to nie uciecze. Ale okolica jest ładna, obfituje w naprawdę ciekawą architekturę, jak zresztą większość Starego Mokotowa, więc spacer był mimo wszystko udany.

Gmach Państwowego Instytutu Geologicznego, tzw. żyletkowiec.

Szpecą go klimatyzatory, choć w środku nie powinno być zbyt gorąco, bo okna były tak zaprojektowane, żeby słońce nie wpadało bezpośrednio do wnętrza. No ale wystawa południowa, może dlatego.

Kamienica na rogu Rakowieckiej i Sandomierskiej.

Kamienica obok też ładna.
Dawny Dom Sierot Dziewcząt z przełomu wieków, obecnie szkoła muzyczna.

Z tyłu budynku dobudowano nowoczesną salę koncertową, bardzo ładną w środku, niestety pani ochroniarz nie pozwoliła nam wejść jej obejrzeć, a potem przegoniła nas także z tzw. terenu, choć nie robiliśmy nic złego. Udało się tylko pstryknąć fotkę łącznika.

Króluje tu jednak modernizm:

Budynek Policyjnej Izby Dziecka.

Współczesny apartamentowiec, nawiązujący do stylu art deco.
Budynek z lat 20. projektu Romualda Gutta, obecnie Ambasada Turcji.

Po północnej stronie Rakowieckiej są głównie obiekty wojskowe, ABW i tym podobne, zdjęć im robić nie wolno (przynajmniej nie wszystkim, żołnierz na warcie z karabinem dał nam to jasno do zrozumienia), ale jedną ciekawostkę zamieszczam:

Drewniany słup telefoniczny na dachu starych koszar.

Wierzbno (stare)

Trochę stare, a trochę nowe. Głównie willowe w każdym razie, sporo ambasad. Większość budynków niewidoczna nawet w zimie, bo obsadzona drzewami i tujami. Tuje, tuje, wszędzie tuje. Ale gdy się zazieleni, jest tu bardzo ładnie. Przyjemnie się tędy chodziło na skróty do Królikarni.

Wydział Konsularny Ambasady Ukrainy z wystawą na płocie.

ul. Lenartowicza

Czuje się tu przedwojenny klimat. Kilka starych domów stoi opuszczonych, ale inne są odnowione lub właśnie remontowane. W ogóle chodząc po tego typu osiedlach zawsze, zawsze spotykam jakieś ekipy remontowe, które odnawiają te stare wille lub stawiają na miejscu starych nowe.

Henryków

Zbliżam się w swojej wędrówce po Mokotowie do jego najstarszej części, więc robi się coraz ładniej i ciekawiej.

Jak podaje Wikipedia, nazwa mokotowskiego Henrykowa pochodzi od imienia francuskiego emigranta, Henryka Bonneta, który na początku XIX w. zakupił tu grunt i założył posiadłość. Powstały folwark zamieszkiwany był początkowo tylko przez Francuzów. Zachowany do dzisiaj pałacyk wzniósł też (kolejny) Francuz.

Pałacyk „Henryków”.
Inny pałac – Ksawerego Pusłowskiego.

Dawniej Instytut Moralnie Zaniedbanych Dzieci. Dzisiaj dzieci tu są zadbane, bo jest to siedziba Młodzieżowego Domu Kultury.

Z wieku XIX przeskakujemy do lat 30. XX w. i mamy piękny budynek autorstwa Bohdana Lacherta i Józefa Szanajcy (a przed nim stary słup telefoniczny). Intrygujące są te malutkie okienka… I te barierki na dachu…

Dom Pod Skarabeuszami.

Na fasadzie płycina w stylu egipskim z sowami i skarabeuszem. W budynku na parterze kilkanaście lat temu działała bałkańska restauracja, „Banja Luka” bodajże się nazywała, w której jedliśmy z moim byłym cudowną jagnięcinę.

Powojenny, piękny kościół św. Michała Archanioła.
Dzwonnica przy kościele, pozostałość po jego poprzedniku, zburzonym w czasie wojny.

A pod asfaltem pozostałości po kocich łbach.

Jest tu jeszcze Park Wodny Warszawianka, do którego, gdy się przeprowadziłam w te okolice, miałam regularnie chadzać, ale nie byłam ani razu… Na usprawiedliwienie mam fakt, że kolega z pracy „swoją” pływalnię widzi z okna mieszkania, ma do niej dosłownie 100 metrów, i też jeszcze nigdy nie był :D.

A wszystko to na skraju skarpy.

Ksawerów na skarpie

Zapowiadano cały tydzień słonecznej pogody, ale pogoda dowiedziała się chyba, że jestem na urlopie i się zepsuła. No trudno, nie odpuszczę, po całym niemalże styczniu siedzenia w domu. Dzisiaj Ksawerów na skarpie.

Okolica jest elegancka, dużo tu przedwojennych willi, na ul. Ikara co roku 13 grudnia odbywały się demonstracje pod domem gen. Jaruzelskiego. Na samym skraju skarpy swoją rezydencję ma ambasador USA (a obok ambasador Peru). Jest też budynek skoczni narciarskiej i „górskie” uliczki – Zawrat i Kalatówki. Sporo jak na tak mały skrawek terenu.

Rezydencja Ambasadora (tego ważniejszego), z 1967 r.

W tzw. stylu Williamsburga. Przechodząc lub przejeżdżając obok, można się przez chwilę poczuć jak w Ameryce.

Tutaj nie wiem, kto rezyduje.
Budynek skoczni z lat 50.

Samą skocznię rozebrano w latach 2000-ych. Jej punkt konstrukcyjny był na 38 metrze, a najdłuższy skok oddał Janusz Duda (48 m) (chociaż oficjalny rekord – 40,5 m należy do Antoniego Łaciaka). Ostatnie zawody odbyły się w 1989 r.

Furtka z ul. Zawrat do parku przy Królikarni.
…prowadzi do tych schodów.

Schodki są bardzo nierówne i bardzo strome, można sobie na nich połamać nogi, zupełnie jak na prawdziwym Zawracie. Chociaż widziałam dzisiaj, jak tuż przede mną jakiś koleś zbiegał po nich niczym kozica.

Schodzi się do tego wąwozu (był już na blogu).
XVIII-wieczny budynek gospodarczy należący do zespołu pałacowo-parkowego Królikarnia.

Ostaniec

Przy okazji zakupów w Galerii Mokotów zajrzałam w miejsce, w które zapuściłam się, kiedy mieszkałam na Wierzbnie, czyli w okolice ul. Pęcherskiej. Kiedyś był to ważny szlak, dzisiaj z został z niego malutki, zanikający ogryzek. Kiedy byłam tu te kilkanaście lat temu, biurowce i apartamentowce dopiero budowano, okolica wyglądała zupełnie inaczej. Do dnia dzisiejszego domki z ogródkami ostały się chyba tylko dwa.

Po lewej jeden z domków, po prawej (tuż obok) – nie mam pojęcia, co to. Jakiś wykwit Mordoru, bo ta część Ksawerowa jeszcze się chyba do niego zalicza. Szperając w necie dowiedziałam się, że w okolicy znajduje się jeszcze kapliczka, która stała przy dalszej, nieistniejącej dzisiaj części ul. Pęcherskiej.

Ząbkowska

Odkurzania bloga ciąg dalszy. Dzisiaj trochę powtórka z rozrywki, bo w tych rejonach już byłam przy różnych okazjach. Spacer był z Praską Ferajną, ale tym razem niezbyt udany. Temat wycieczki (Ząbkowska i Wytwórnia Wódek Koneser) okazał się tak atrakcyjny, że przyszło mnóstwo ludzi, pana przewodnika nie było słychać i co chwila tarasowaliśmy wąskie chodniki wywołując wściekłość lokalsów. Jeden „koneser” puścił nam soczystą wiązankę. W sumie nie dziwię się, nie byliśmy tam dzisiaj jedyną wycieczką, Ząbkowska staje się powoli skansenem dawnej Pragi. Ciekawe, czy za kilkadziesiąt lat ktoś będzie prowadzał wycieczki na stare prl-owskie osiedla, takie jak moje, i opowiadał, jak to tu drzewiej bywało, a ja będę puszczała im soczyste wiązanki, wymachując laską… (Chyba nie, bo na prl-owskich osiedlach miejsca jest mnóstwo, każdy się zmieści).

Trzymałam się ogona, starając się jak najmniej wchodzić komukolwiek w drogę i skupiłam się na tym, czego spacerując sama pewnie bym nie zobaczyła, czyli podwórkach i bramach.

Te wojenne figurki, z tego co mówił pan przewodnik przynajmniej, to było trochę „pod Twoją obronę się uciekamy”, a trochę znaczenie terenu, bo dzielnica przed wojną była zamieszkana w dużej mierze przez Żydów.

Ciekawe, czy lokatorzy mają w mieszkaniu wybrzuszenie.

Pomysł na takie rozwiązania architektoniczne przyszedł na Pragę podobno z Rosji.

Ciekawe, bo nie jest to dobre rozwiązanie na nasz klimat (rosyjski tym bardziej).

Tablica na budynku centrali telefonicznej, filii P.A.S.T.-y.

Żołnierze AK zajęli go 1 sierpnia 1944 r.

I jeszcze ciekawostka dla zmotoryzowanych:

Stacja CPN-u na ul. Markowskiej.

Stacja jak najbardziej działa, jej otwarcie, a właściwie reaktywowanie nastąpiło w 2018 r. w wyniku tzw. rebrandingu.

Stara Ochota – Muzeum Ikon

Kolejny spacer z Praską Ferajną. Miałam go w swoich planach, ale pewnie nie weszłabym wtedy do muzeum, które się tu znajduje. Tu, to znaczy na Starej Ochocie, a konkretnie na osiedlu Ochota I.

Zaczęliśmy od Ośrodka Kultury Ochoty „Oko”, mieszczącego się w budynku Zrzeszenia Cechmistrzów Budowlanych z 1922 r.

Budowlańcy nad drzwiami wejściowymi.
Nieopodal mieściło się miejsce, w którym… (reszta na tablicy).
Powojenny, bardzo ładny budynek dawnego kina „Ochota”, obecnie teatru Krystyny Jandy.

Dobrze, że nie skończył jako Biedronka, jak niektóre inne dawne kina.

Kolejny ładny budynek, w stylu art deco, na ul. Dorotowskiej.
Jeden z socrealistycznych budynków osiedla Ochota I.

Niedaleko tego budynku na ul. Częstochowskiej mieszkał Marek Hłasko (tamten budynek jest nieciekawy, więc publikuję ten, bo jest z kolumnami:).

Warszawski modernizm, czyli budynek na Białobrzeskiej.

Zachowany napis z lutego 1945 r. – min nie ma (ale jest gaz).

Przedwojenne budynki na ul. Radomskiej.

Niestety najładniejsze wejście, z niebieskimi kolumnami, zasłania paczkomat.

Ale dobrze widoczna jest stara tabliczka z adresem – budynek był w administracji Samuela Typografa.
Muzeum Ikon w czynnej kaplicy św. Grzegorza Peradze.

Nie ma w nim cennych zbiorów, ikony są głównie współczesne, ale miejsce ładne, w klimacie obrazów Jerzego Nowosielskiego (są tu reprodukcje jego fresków).