Listopad

Skromne podsumowanie listopada – „spacery” dość przypadkowe, związane albo z pracą, albo z rodziną. Ciężki, smutny miesiąc. Choć nie do końca – pojawił się na świecie nowy członek rodziny, a ja uścisnęłam rękę samego Prezesa. (Nie, nie tego Prezesa – ale trzeba szukać pozytywów ;-)).

Fabryka Norblina

Niegdyś sztandarowa fabryka robotniczej Woli, dzisiaj sztandarowe centrum biznesowo-handlowo-usługowo-rozrywkowe wolskiego city, na Mirowie. Udałam się tam trochę służbowo, ale nie omieszkałam cyknąć paru fotek.

Towarzystwo Akcyjne Fabryk Metalowych „Norblin, Bracia Buch i T. Werner” powstało w 1820 r. (ówcześnie pod nazwą „Norblin i spółka”) i pod różnymi nazwami, adresami i po licznych zmianach profilu produkcji fabryka działała aż do upadku na początku XXI w. Początkowo był to zakład brązowniczy produkujący świeczniki, wazony, ozdoby stołowe i sprzęt do gotowania. Przedsiębiorstwo szybko się rozwijało, przedsiębiorczy fabrykanci łączyli i wykupywali kolejne zakłady, rozszerzając produkcję o wyroby srebrne, cynowe i platerowane. Wykupywano akcje, unowocześniano produkcję, kupowano nowe maszyny, zatrudniano coraz więcej robotników, para z parowych silników buchała itd. Jednym słowem biznes się kręcił. Pod koniec XIX w. zakłady należały do szóstki największych w branży metalowej na terenie Królestwa Polskiego. W II Rzeczypospolitej znaczną część produkcji stanowiły wyroby dla wojska, głównie amunicja. Fabryka ucierpiała w czasie wojny i powstania, ale po wojnie wznowiła działalność, już znacjonalizowana, pod nazwą Walcownia Metali „Warszawa”. Jako że fabryka znajdowała się niemal w centrum miasta, zaczęto jednak myśleć o przeniesieniu jej w bardziej odpowiednie miejsce, wybudowano nowy zakład na Młocinach, stare budynki wpisano zaś do rejestru zabytków i umieszczono w nich siedziby Muzeum Przemysłu i Muzeum Drukarstwa, a także teatr. Na początku XXI w. fabryka zbankrutowała, a teren przy ul. Żelaznej sprzedano Amerykanom. We wrześniu 2021 w wyremontowanych budynkach otwarto wspomniane centrum biznesowe. Produkcję zastąpiły usługi wszelakie, z tego co zaobserwowałam głównie drogie knajpy (z powodu których zresztą się tam udałam). Ot, historia jakich wiele.

Tak fabryka wyglądała kiedyś.
A tak dzisiaj.

Po całym obiekcie porozstawianych jest sporo starych machin, służących dzisiaj za ozdoby.

Przypomina się scena z „Ziemi obiecanej” bodajże, z fruwającym ludzkim mięsem…

Ten napis nie pochodzi z czasów wojny, a z wystawy „Warszawa walczy – 63 dni Powstania Warszawskiego”, zorganizowanej w fabryce w 1982 r.

Niebezpieczne miejsce

– Noc Saovine, noc strachów i upiorów… Lepiej po chałupach siedzieć. Całą rodziną… Przy ogniu…

W Noc Dziadów w chałupie więc siedziałam i czytałam (a dzisiaj skończyłam)…

…o kryzysie czytelnictwa…

Przez dłuższą chwilę przyglądał się obco wyglądającym znakom.

– Zapisany – stwierdził wreszcie autorytatywnie. – To są litery!

– Litery? – wrzasnął Kamil Ronstetter, blednąc ze zgrozy. – Zapisane litery? O żeż gamratka!

– Zapisane, znaczy czary! – wybełkotał Cap, z przerażenia dzwoniąc zębami. – Litery, znaczy gusła! Nie dotykajta tego, gamratka jego chędożona mać! Tym się zarazić można!

Zdyb nie dał sobie dwa razy powtarzać, cisnął arkusz do ognia i nerwowo wytarł drżące dłonie o spodnie. Kamil Ronstetter kopniakiem wtrącił do ogniska resztę papierów – w końcu, jakieś dzieci mogły napatoczyć się na to cholerstwo. Potem cała trójka pospiesznie oddaliła się z niebezpiecznego miejsca.

…o sposobach na dominujących intelektualistów…

W odróżnieniu od  Geralta i Cahira, którym wrodzony widać oportunizm nakazywał dopasować się do maniery wampira, a nawet konkurować z nim pod tym względem, łuczniczka Milva przedkładała rozwiązania proste i bezpretensjonalne. Gdy Regis po raz trzeci udzielił jej odpowiedzi na pytanie w połowie zadawania, sklęła go ciężko, używając słów i określeń zdolnych wywołać rumieńce zażenowania nawet u starego lancknechta. O dziwo, poskutkowało – wampir w mgnieniu oka pozbył się denerwującej maniery. Z czego wypływa, że najskuteczniejszą obroną przed intelektualną dominacją jest solidne obsobaczenie próbującego dominować intelektualisty.

…o zwolennikach Prawa i Społecznego Ładu…

– Widzisz – ciągnął Esterad – w każdym państwie spotkać można ludzi, którzy są ślepymi fanatykami idei społecznego ładu. Oddani tej idei, gotowi są dla niej na wszystko. Na zbrodnię również, albowiem cel uświęca według nich środki i zmienia znaczenie pojęć. Oni nie mordują, oni ratują porządek. Oni nie torturują, nie szantażują: oni zabezpieczają rację stanu i walczą o ład. Życie jednostki, jeśli jednostka narusza dogmat ustalonego porządku, nie jest dla takich ludzi warte grosza i wzruszenia ramion. Tego, że społeczeństwo, któremu służą, składa się właśnie z jednostek, ludzie tacy nie przyjmują do wiadomości. Tacy ludzie dysponują tak zwanym szerokim spojrzeniem… a spojrzenie takie to najpewniejszy sposób, by nie dostrzegać innych ludzi.

…i o naturze Zła…

– A ty – powiedział wolno pustelnik – stoisz z zakrwawionym mieczem w dłoni, patrzysz na krew wsiąkającą w piach. I masz czelność myśleć, że oto został rozwiązany ten odwieczny dylemat, osiągnięte zostało marzenie filozofów. Myślisz, że natura Zła została odmieniona?

– A tak – powiedziała buńczucznie. – Bo to, co leży na ziemi i broczy, to już nie jest Zło. Może to jeszcze nie Dobro, ale Zło nie jest to już z pewnością!

– Mówią – powiedział wolno Vysogota – że przyroda nie znosi próżni. To, co leży na ziemi, co broczy, co padło od twego miecza, już nie jest Złem. Co nim tedy jest? Czy zastanawiałaś się kiedyś nad tym?

Andrzej Sapkowski, „Wieża Jaskółki”, Supernowa, Warszawa 2005.

Grobołaz

Listopad zaczął się tak, jak powinien się zaczynać szanujący się listopad – mlecznoszarym niebem, mgłą i mżawką. Na cmentarze oddelegowana zostałam tym razem ja (właściwie sama się oddelegowałam), miałam więc okazję poszwendać się trochę po warszawskich nekropoliach, co jak wiadomo lubię ;-). Przy czym o ile wizyta na Cmentarzu Komunalnym Północnym była raczej mordęgą, to Cmentarz Bródnowski jak zwykle nie zawiódł i to z niego pochodzą wszystkie foty.

Listopad w pełnej krasie.

Na Cmentarzu Bródnowskim spoczywa kilku panów, którzy nieodparcie kojarzą mi się z dzieciństwem (i podróżami):

Tony Halik – wyruszył w najdłuższą podróż.
Papcio Chmiel rysuje zapewne kolejną księgę – „Tytus, Romek i A’Tomek w zaświatach”.
…a Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz komponuje muzykę do kolejnego, najdłuższego serialu.
Zabytkowy drewniany kościół św. Wincentego a Paulo.
Znicze pod Krzyżem Katyńskim.

Powązki Wojskowe (raz jeszcze)

Miałam w planach Stare Powązki, ale zaatakowały mnie korzonki (za dużo czołgam się po leśnej ściółce) i najpierw w zeszłą sobotę nie mogłam się wyprostować, potem w niedzielę dla odmiany nie mogłam się zgiąć i w rezultacie przeleżałam cztery dni pracując w łóżku (tj. z łóżka chciałam powiedzieć ;-)). I na stary cmentarz nie poszłam, za to dzisiaj odwiedziłam jeszcze raz cmentarz żoliborski w ramach delegacji rodzinnej Przyjaciela. Przy okazji cyknęłam parę fotek grobów, które nie załapały się na moją fotorelację przed dwoma laty.

Z pięknego wiersza Tadeusza Różewicza.
No cóż – historia osądzi.
Jacek Kuroń…
…i tuż obok jego przyjaciel.

Grób, którego dwa lata temu jeszcze nie było, przypominający o okolicznościach tragicznej śmierci człowieka, który pięknie żył i pięknie (o ile w ogóle można tak powiedzieć – choć w tym przypadku myślę, że akurat można) umarł – ratując swojego psiego przyjaciela.

Kolega obu poprzednich panów oraz mojej mamy (w jej przypadku kolega z klasy).
Czmychanie.
Mam cię!

Wiewiórki też mają swoje święta – tzw. Święta Jesiennej Wyżerki, kiedy to dwunogi tłumnie odwiedzają ich ciche i spokojne zazwyczaj miejsce zamieszkania, przynosząc im całe garście orzechów, z których można zrobić zapasy na zimę. Biegają więc od jednego dwunoga do drugiego, przysiadają, patrzą wyczekująco, a gdy dostaną to, czego chcą – od razu lecą to zakopać.