











Najbardziej magiczne miejsce na Starym Mokotowie. Muzeum Sztuki Filmowej. Chadzałam do niego często w liceum, gdy mieściło się w Śródmieściu na Wspólnej. Dzisiaj mieści się w pięknym budynku na pięknym skwerze, przy pięknej ulicy Narbutta. Kino bez reklam i bez popcornu, za to ze starymi, niewygodnymi fotelami, pasującymi do filmów, też często „niewygodnych”, jak np. „Głowa do wycierania” Lyncha. Na Lyncha nie załapałam się, ale przypomniałam sobie inny film, po którym człowiek długo budzi się jak ze snu.
Ale najpierw zaległości, czyli spacer z zeszłego tygodnia, który mi nie wyszedł.



***
A to już ul. Narbutta.




I skwer Antoniego Słonimskiego.






Iluzjon Filmoteki Narodowej, pod różnymi adresami, działa od 1956 r., nieustannie promując najlepsze kino polskie i światowe. Odbyły się tu setki przeglądów i festiwali. Obecną siedzibę, jako kino „Stolica”, zaprojektował w 1948 r. Mieczysław Piprek. (Oprócz niego również kina „1 Maj” i „Ochota”, które też były już na blogu).


Czyli Australia inaczej.


Na Starym Mokotowie bardziej niż tutejsze wille podobają mi się tutejsze modernistyczne bloki. Ale to nic dziwnego, jestem przecież blokersem. Chętnie bym w którymś z nich zamieszkała, niestety są cenowo poza moim zasięgiem. To jedne z droższych miejscówek w Warszawie. Mogę sobie tylko powspominać, że przez jakiś czas mieszkałam w pobliżu, albo pójść na spacer pozadzierać głowę.





Większość domów jest z lat 30-tych, ale są i młodsze, ten jest z 1950. Mural kojarzy mi się z Władysławem Szpilmanem, grającym na warszawskich popowstańczych gruzach, ale nie wiem, czy ma z nim coś wspólnego. Na tym odcinku Wiktorskiej jest też kilka sklepów muzycznych, można kupić bębny, pianina, gitary, instrumenty dęte a nawet fortepian.

Między Dąbrowskiego a Madalińskiego taka to mniej więcej zabudowa, ale mnie najbardziej podoba się to, co na murach.



Wykonany przy użyciu farby i elementów ceramicznych.

Nieee, piłka jest okrągła, siatka jest jedna, a rakiety są dwie.


WordPress mnie dziś powiadomił, że mój blog istnieje już 5 lat. Dużo ze mną przeszedł, dosłownie i w przenośni.





Uff, jak gorąco. Wspomnienie dni normalnych.
Wpis z gatunku „shorts”. Spacer nie był krótki, ale „urobek” marny.
Stacja metra Racławicka, oddana do użytku w 1995 r., jest jedną z najbardziej zgrzebnych, nie ma tu żadnych ozdób, niczego, na czym by można oko zawiesić, mam jednak do niej sentyment, bo była to przez osiem lat MOJA stacja. Skromna, ale ileż dawała możliwości. Zamieszkawszy przy niej odkryłam, jakim błogosławieństwem jest mieszkanie przy metrze. Pokochałam je od razu. Wszędzie blisko i szybko. No, może nie wszędzie – tam, gdzie teraz mieszkam, nie da się nim dojechać. Still.
Okolica jest równie nieciekawa, jak sama stacja. Jedyne warte wspomnienia miejsce to muzeum Władysława Broniewskiego – willa z 1950 r., w której poeta spędził ostatnie lata życia.

W czasie Powstania toczyły się tutaj (jak zresztą na całym Starym Mokotowie) zacięte walki, o czym przypomina tablica pamiątkowa przy południowym wyjściu z metra.

Jest tu jeszcze Reytan, do którego chodzili m.in. Andrzej Zoll czy Barbara Nowacka, ale budynek szkoły też mało ciekawy.
Lato zaczęło się gorąco, więc na spacer wyszłam po 20-tej. Zapuszczam się coraz dalej w Stary Mokotów, i zaczyna on być naprawdę stary, więc robi się coraz ciekawiej. Ale na razie tylko pierwsze jaskółki.


Wykonała je artystka Elżbieta Malcz-Klewin.
Technika sgraffita ściennego, znana od starożytności, polega na nakładaniu kolejnych, kolorowych warstw tynku lub kolorowych glin i na zeskrobywaniu fragmentów warstw wierzchnich w czasie, kiedy jeszcze one nie zaschły (nie utwardziły się). Poprzez odsłanianie warstw wcześniej nałożonych powstaje dwu- lub wielobarwny wzór.

Nie wiem, jaki artysta wykonał ten malunek, ale wygląda niesamowicie. I bardzo łatwo go przeoczyć, zauważyłam go dopiero za drugim razem.

A tak poza tym jest tu baardzo zielono.

Czyli parę impresji z kolejnego spaceru po Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej na Starym Mokotowie, tym razem w akompaniamencie dzwonków procesji.
Na północ od ul. Dąbrowskiego spółdzielnia zaczyna się mieszać ze starszą zabudową.



Gdzieś w tych okolicach był na ścianie budynku ślad po wymalowanym ekranie, na którym w czasach przedtelewizyjnych wyświetlano mieszkańcom filmy (zapewne jedynie słuszne), ale nie znalazłam.
Znalazłam za to neon.

