Haga – część III

Jako że trzeciego dnia pogoda była, jak to określił Kolega, „muzealna”, udałyśmy się do najważniejszego haskiego muzeum.

Pogoda „muzealna” z okna muzeum Mauritshuis.

Obejrzeć tu można dzieła m.in. Rembrandta, Vermeera, Rubensa, Memlinga, Holbeina czy van Dycka, czyli „the best of” XVII-wiecznych malarzy flamandzkich. Same perełki. Oprócz tej jednej, najważniejszej…

„Cebula z perłą”.

Niestety, Dziewczyna pojechała do Amsterdamu (wróci do Hagi 1 kwietnia).

Muzeum, żeby wynagrodzić pechowym gościom, takim jak my, brak najsłynniejszego tutejszego dzieła, prezentuje w jego miejscu dziesiątki „wariacji na temat”, niektóre bardzo pomysłowe.

XVII-wieczne selfie. Tego pana chyba nie muszę przedstawiać.

Oprócz wielu słynnych, wielkoformatowych dzieł (np. „Lekcji anatomii doktora Tulpa” Rembrandta) znajduje się tu mnóstwo mniej znanych obrazów artystów mniejszej rangi. I właśnie te małe cacuszka najbardziej mi się spodobały. Czyż nie miło byłoby powiesić sobie na ścianie taki widoczek?

Albo taki? Hendrick Avercamp, „Pejzaż zimowy z łyżwiarzami”.
Pieter Claesz, „Vanitas”.
Fragment obrazu Jana Brueghela i Rubensa „Raj i grzech pierworodny”.
Albert Eckhout, „Dwa żółwie brazylijskie”.

Artysta bardzo się starał, ale przedobrzył – żółwie NIE MAJĄ ZĘBÓW, tylko DZIOBY. (Na zdjęciu nie widać, ale malarz trochę gadziny podrasował, żeby wyglądały atrakcyjniej).

„Obraz” przy wejściu do muzeum.
Mimo zimowej aury – przed muzeum czuć wiosnę.
Kilkadziesiąt minut później – wreszcie niebieskie niebo.
Jak by kto pytał – w Hadze też są kanały.
Nadmorskie wille też.

A to tak zwany „śledź po holendersku” – matiasy w czystej formie, które Holendrzy łykają jak pelikany i zapijają ginem. (Nie próbowałam).

Wystawa plenerowa amerykańskiego rzeźbiarza Toma Otternessa przed muzeum sztuki współczesnej Beelden aan Zee. Inspirowane bajkami i legendami związanymi z morzem dzieła są trochę niepokojące.

Morze Północne.

Nie dziwne, że malarze holenderscy tak chętnie je malowali. O tej porze roku wygląda inaczej co kilka minut.

Latem jest tu pewnie bardzo przyjemnie.
…jednak w marcu…
…troszkę wieje.
…więc trzeba się rozgrzać, np. tagliatelle z łososiem.
Grand Hotel Kurhaus.

Ostatnie wieczorne chwile w Hadze.

Niestety z powodu koszmarnej pogody i krótkich godzin zwiedzania nie udało nam się zobaczyć „małej Holandii”, czyli parku miniatur Madurodam, gdzie można obejrzeć najważniejsze atrakcje Niderlandów w skali mikro, ale i tak pierwszy zagraniczny wyjazd służbowy uważam za bardzo udany.

…i żegnaj, Hollandio!

I taka praca to ja rozumiem :-).

Opublikowane przez typikalme

Z wykształcenia administratywista i edytor. Z zawodu urzędnik. Z urodzenia (dość już dawnego) warszawianka. Mieszkam (aktualnie) na Żoliborzu. Wychowałam się na Czerniakowie i w Śródmieściu na Ścianie Wschodniej, urodziłam się na Szmulkach, a do liceum chodziłam w Wilanowie. Lubię szwendać się po mieście, pieszo i zbiorkomem. Z aparatem (w telefonie) w pogotowiu. Serce mam po lewej stronie. Namiętnie czytam „Przekrój”. "Typical me" pochodzi z piosenki The Smiths "I Started Something I Couldn't Finish".

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: