Niestety muzea w Hadze otwarte są tylko do 17-ej, a pojechałam tam do pracy, nie na wycieczkę, więc drugiego dnia miałyśmy z koleżanką czas na zwiedzanie dopiero późnym popołudniem – skończyło się na szwendaniu po starym mieście. Na dodatek lało, ale to nas rzecz jasna nie zraziło.









Wszędzie jeżdżą, skubane – nawet pod ziemią, niczym metro.

Żartuję – za drogo dla nas, prostych urzędników z urzędniczą dietą wyjazdową. Ale popatrzeć można :-).
Albo tak po prostu powłóczyć się po mieście (we wszystkich rodzajach deszczu – od mżawki po ulewę)…





Wieczorem Haga żyje, nawet podczas deszczu (do którego zresztą Holendrzy są zdaje się przyzwyczajeni, podobnie jak do porywistych wiatrów). Po ulicach gdzieniegdzie snuje się dyskretny zapach marihuany…






Napisałam, że Haga żyje, a na zdjęciach pustki :-). Proszę, oto dowód, że żyje:


W następnym odcinku – kolejne muzeum (skończyliśmy pracę wcześniej) i jeszcze raz plaża, i to chwilami nawet w słońcu.