Czyli okolice Politechniki – Koszykowa, Lwowska, Noakowskiego, Śniadeckich. Kamienice tutejsze wchodzą na wyższy poziom – w sensie dosłownym, bo większość z nich to potężne, wysokie gmaszyska. Jedynym niższym budynkiem jest wciśnięta między nie kolejna z warszawskich hal targowych – Koszyki.

Architekt Artur Gurney, pochodzenia szkockiego, zaszalał projektując tę kamienicę na Lwowskiej. Jest to chyba moja ulubiona kamienica warszawska, nie da się obok niej przejść obojętnie.

Każda z tutejszych kamienic ma jakąś historię, kto ciekaw, może z łatwością znaleźć informacje o nich w sieci, ja ograniczę się do tego, co przykuło moją uwagę podczas spaceru (z wysoko zadartą głową). Nadmienię tylko, że jest to jeden z niewielu w Warszawie zachowanych dużych fragmentów przedwojennej mieszczańskiej zabudowy (choć i tutaj gdzieniegdzie powtykane są budynki powojenne).






Swojej twarzy do maski pośmiertnej (na podstawie której wykonano ozdobę nad bramą) „użyczyła” nieznajoma paryżanka, wyłowiona w XIX w. z francuskiej rzeki na wysokości Luwru.



Pod warszawską Syrenką architekt umieścił łeb wołu, co zapewne nawiązywać miało do targowej funkcji miejsca (w hali mieściło się kiedyś 60 jatek mięsnych).




Halę odnowiono porządnie, ale to, jak ją zagospodarowano, średnio mi się podoba. Z miejsca dla ludzi zrobiono miejsce dla snobów z grubym portfelem. Właściciele nieco chudszych mogą zjechać do podziemi i zaopatrzyć się w Eurosparze i Rossmannie.




Z pustym koszykiem wróciłam na pl. Konstytucji.


*
Byłam też dziś we Włochach (załatwić Sprawę) i w Parku Marka Kotańskiego zauważyłam to:

Zahaczyłam też o Ochotę…

Zawsze się zastanawiałam, dlaczego Europejski Dzień Lodów Rzemieślniczych ustanowiony został przez Parlament Europejski (!) (nie macie się tam czym zajmować w tym parlamencie?) w takiej porze roku, kiedy zazwyczaj jest jeszcze zimno i gdzieniegdzie poleguje śnieg, więc normalny człowiek, a przynajmniej normalny wschodnioeuropejczyk myśli raczej o gorącej czekoladzie, a nie o lodach. Może tam u was, w Strasburgu, jest już wiosna, ale u nas, na Wschodzie? No i w końcu doczekałam się takiego początku wiosny, że bez obciachu mogłam sobie kupić loda (rzemieślniczego) w wafelku i zjeść na ulicy. A przedtem sfotografować go niczym jakaś instagramerka. Był przepyszny. A i świętować (oprócz Dnia Lodów) było co (Sprawa…). Ale czapki i szalika jeszcze nie chowam.