









Przegląd roku 2020 (bez stycznia i marca, kiedy nie robiłam żadnych zdjęć) – dobrany trochę na chybił trafił, bo trudno przeprowadzić selekcję: pierwsze lutowe kwitnienie na wsi u przyjaciela, kwietniowy lockdown, kwitnące jabłonie na wsi u brata, czerwcowe wybory, lipcowa wyprawa do Wielkopolski, warszawskie zoo, Wisła na Saskiej Kępie, październikowe protesty na ulicach, ul. Dewajtis w Lasku Bielańskim i kamienica na Foksal.
Skończył się rok, który na pewno zapisze się w historii, i to całego globu. Będą o nim pisać w podręcznikach wszystkich krajów na świecie. Rok, którego dalekosiężnych skutków jeszcze nie znamy, a na pewno będą. W którym życie milionów ludzi uległo całkowitej przemianie. Moje również. Gdy dzisiaj rano wyjrzałam przez okno, przypomniałam sobie ciszę, jaka uderzyła mnie w pierwszych dniach wiosennego lockdownu. Było tak samo, z ruchliwej trasy przebiegającej nieopodal nie słychać było żadnego szumu, na chodnikach żadnych ludzi, jedynie z krzaków pod blokiem dobiegał wrzask wróbli.
Przypomniałam też sobie poprzedni wieczór, kiedy staliśmy z przyjacielem na balkonie objęci, tuląc się do siebie z kieliszkami szampana w dłoniach i wpatrując w fajerwerki puszczane z bielańskich osiedli. Jak dobrze, że się mamy. Razem przetrwamy każdą epidemię.