Tym razem po południowej stronie ul. Żeromskiego. Pojechałam autobusem. Najpierw na pętli wsiadły dwa ordynarne typy bez maseczek. Kierowca zwrócił im uwagę, jednak bezskutecznie, wywiązała się tylko głośna pyskówka. Potem na jednym z przystanków wsiadła jakaś dziewucha i rozsiadła się koło mnie (chociaż były dalej cztery puste miejsca). Oczywiście też bez maski, i – jakby tego było mało – zaczęła żreć jakąś śmierdzącą zapiekankę. Ręce opadają. Na szczęście nie jechałam daleko. W drodze powrotnej wsiadła para – ona i on, oboje czerwono-fioletowi na kalafiorowatych gębach, z maskami, które wyglądały, jakby wyciągnęli je z ulicznego śmietnika jeszcze w marcu (i które i tak wisiały im poniżej kartoflanych nosów). Ot, uroki zbiorkomu.
Może przez te uroki podróży, może przez to, że dzisiaj piątek trzynastego, może przez ponurą pogodę, a może przez poranny telefon z pracy – dzisiejszy spacer nie sprawił mi przyjemności (chociaż miejsce niebrzydkie).



