Obejrzałam sobie dzisiaj rano na HBO „W głowie się nie mieści” – animację dla dzieci o emocjach. (W ramach pracy zdalnej, bo strasznie nie chciało mi się pisać raportu:)). Świetny przykład filmu, który bawiąc, uczy. O rzeczach ważnych, o których szkoła, zwłaszcza polska, nie uczy. O tym, czym są emocje, jaki mają na nas wpływ i generalnie o tym, co tam się u nas mieści i co się dzieje pod sufitem. W zabawny i sugestywny sposób wyjaśnione są w filmie podstawowe pojęcia z psychologii. Wszystko na przykładzie dziewczynki, która znalazła się w trudnej życiowej sytuacji (przeprowadzka do innego miasta) i którą targają Radość, Smutek, Strach, Gniew i Odraza, główni bohaterowie akcji. Najważniejszym przesłaniem filmu jest to, iż wszystkie te podstawowe emocje są nam potrzebne.
Oprócz emocji podstawowych jest oczywiście cała gama emocji pośrednich i pobocznych. Co ciekawe, w różnych kulturach znane są emocje nieznane innym kulturom. A przynajmniej takie, które w innych językach nie mają swojego odpowiednika (bo emocje jako takie są uniwersalne). Na stronie Girlsroom.pl natrafiłam na spis takich właśnie nieprzetłumaczalnych językowo emocji z różnych krajów i kultur.
I tak na przykład: ilunga (z jęz. luba) to „zdolność wybaczenia za pierwszym razem, tolerowania czegoś za drugim razem, ale niemożność zaakceptowania tego za trzecim razem”, strikhedonia (z angielskiego) to „radość i satysfakcja płynąca z decyzji, że nie będziemy już przejmować się jakąś sprawą, z powiedzenia sobie ‘do diabła z tym’”, wohlweh (z niemieckiego) to „ból, który sprawia przyjemność” (ech ci Niemcy), a philia (z greckiego) – „przyjaźń i miłość platoniczna oparta na wspólnych zainteresowaniach i łączących dwie osoby podobieństwach” (tę znam z własnego doświadczenia). (Hi, Friend!:)
Jest też wiele emocji nienazwanych w żadnym języku, choć niewątpliwie istniejących, i te można znaleźć w „Przekrojowej” rubryce „Smutki uboczne” dr Piotra Stankiewicza (prowadzącego też stronę Myslnikstankiewicza.pl).
Co to wszystko ma wspólnego ze spacerowaniem? Ano ma:
Uitwaaien (z holenderskiego) – „ożywcze doznanie odcięcia się od nadmiaru myśli, które towarzyszy spacerom w wietrzny dzień czy przechadzkom na łonie natury, ‘przewietrzenie głowy’”.
Ten blog jest po trosze blogiem terapeutycznym, moje „miejskie szwendactwo” (termin znowu wzięty z „Przekroju”) nie ma na celu oprowadzania kogokolwiek po Warszawie i jej okolicach, bliższych i dalszych, ale właśnie takie uitwaaien, połączone z gromadzeniem wspomnień (w postaci zdjęć lub cytatów), przemyśleń, a czasem też, owszem, zdobyciem ciekawych informacji na temat jakiegoś miejsca czy związanej z nim postaci. Taki pamiętnik.
Spacerowanie to także jedna z dziesięciu czynności dających nam najlepszy odpoczynek. Jak wynika z badania przeprowadzonego na Durham University – The Rest Test (18 tys. odpowiedzi ze 134 krajów), uplasowało się ono w tym rankingu na miejscu szóstym. Tako rzecze (znowu!) ostatni „Przekrój” w artykule Pauliny Wilk „Wyższa szkoła wypoczynku”.
Gdzie można na Żoliborzu najlepiej przewietrzyć głowę?


Mosty są śródmiejskie, ale od czegoś trzeba zacząć.








Żoliborski odcinek bulwarów nadwiślańskich, czyli Bulwar Z. Religi nie jest (jeszcze) tak zrewitalizowany, jak odcinek śródmiejski, ale to mi się akurat podoba, bo dzięki temu nie jest tu tak tłoczno.
***
P.S. Raport napisałam.