
Lokal wyborczy widzę wprawdzie z okna (kolejek nie było, ale frekwencja „robiła się” już od siódmej rano), ale żeby zagłosować musiałam pofatygować się na stare śmieci, czyli na Czerniaków. Dzielnicę mojego dzieciństwa i młodości (choć nie urodzenia). Wędruję sobie bowiem po Warszawie i okolicach całe życie, obecne miejsce zamieszkania jest moim szóstym. Tam, na Czerniakowie, mieszkałam jednak najdłużej i tam co kilka lat odwiedzam moją podstawówkę.

Stara buda powitała mnie słowami otuchy, ale wcale nie jestem pewna, czy „będzie dobrze”. Znowu musiałam głosować na mniejsze zło, zaczynam wątpić, czy kiedyś będzie mi dane zagłosować na „większe dobro” i nie być 2-procentową mniejszością. Ciekawe, na kogo głosowałby dziś Grzesiuk.
Mama powiedziała, że dzwonił do niej brat kuzyna (tego spod Poznania). Brat kuzyna jest schizofrenikiem, zachorował w młodości, teraz ma lat 58. Dostaje jakąś żałośnie niską rencinę. Właśnie został sam. To znaczy ma jeszcze na szczęście brata. Na szczęście, bo gdyby nie miał, chyba zacząłby przymierać głodem. Nie sądzę, żeby specjalnie interesowały go wolne sądy, konstytucja, LGBT, relacje państwo-kościół czy katastrofa klimatyczna. Interesuje go, co ma jutro włożyć do garnka. Nie wiem, na kogo dziś głosował i czy w ogóle. Być może ma na to wywalone i żadne „Twój głos się liczy” go nie przekona, bo niezależnie od tego, kto wygra, jego sytuacja nie zmieni się ani trochę. I dopóki nasi politycy, dziennikarze i publicyści tego nie zrozumieją, będziemy mieli to, co mamy.