Czerwiec

Cienko ze spacerami znowu, ale czerwiec, mimo że piękny, to dla mnie ciężki miesiąc, głównie ze względu na nawał pracy w jego pierwszej połowie. Druga połowa to z kolei upały lub deszcze. Na szczęście był czeski przerywnik, który jakoś go tam zapisał we wspomnieniach.

Cieszyn

Wstawszy rano przyuważyliśmy, że za torami kolejowymi, na placu, rozpoczyna się jakiś ruch – zjeżdżają furgonetki, zbierają się ludzie. Kierując się instynktem, postanowiliśmy udać się tam na prochazku.

Nie pomyliliśmy się – był to pchli targ. Nie różnił się zbytnio od pruszkowskiego, pomijając język w starociach drukowanych – nawet sprzedający i kupujący byli w dużej części Polakami. Pochodzilim, pooglądalim. Waga na zdjęciu mnie zauroczyła, miała piękny korpus w kolorze „błękitu niemowlęcego”. Nic nie kupiwszy, poszliśmy jeszcze na zakupy do Billi nabyć czeski nabiał oraz jelenie i dzicze bobki tudzież kultowe Lentilky. I udaliśmy się przekroczyć granicę, w sensie jak najbardziej dosłownym, czyli dostojnie krocząc.

Z językami słowiańskimi zabawne (i frustrujące) jest to, że próbując dogadać się z naszymi pobratymcami ma się to wrażenie, że jest się na „granicy zrozumienia”, ale zawsze znajdą się takie słowa, na których można się wykopyrtnąć, bo znaczą one zupełnie coś innego, niż po naszemu. Cerstvy to „świeży”, chut to „smak” itd. Pierwotne znaczenia wędrowały bowiem sobie zupełnie innymi ścieżkami, lądując ostatecznie zupełnie gdzie indziej po różnych stronach granic.

Poezjomat na Moście Przyjaźni.

Prezentuje wiersze (i piosenki) słynnych polskich i czeskich poetów.

ul. Głęboka – widok sprzed wejścia na wzgórze zamkowe.

Cieszyn, stolica Śląska Cieszyńskiego, jest niedużym, nieco ponad 30-tysięcznym, ale bardzo starym miastem – początki sięgają IX w., kiedy to lechickie plemię Gołęszyców założyło tu swój gród. Legenda z kolei wspomina o trzech braciach – Bolku, Leszku i Czeszku, którzy spotkali się tu po długiej wędrówce i u stóp bijącego źródła założyli gród Cieszyn. W rzeczywistości zalążkiem dzisiejszego miasta jest Góra Zamkowa.

Romańska rotunda z XI w., pełniąca funkcję kaplicy pw. św. Mikołaja.

Jeden z najważniejszych zabytków w Polce, widniejący m.in. na banknocie 20-złotowym.

Tutaj z drugiej strony.
Wieża Ostatecznej Obrony.

Średnica wieży to 12 m, zaś jej wnętrze użytkowe zaledwie 3, co oznacza grubość murów ponad 4 m.

U góry i u dołu – „wnętrze użytkowe”. To tutaj gnieździli się ci średniowieczni wojowie?

W trakcie prac archeologicznych natrafiono tu na liczne skorupy oraz ponad 80 srebrnych monet z XV w.

Wieża Piastowska – symbol Cieszyna.

Na szczycie widoczny (ledwie) orzeł piastowski. Można na nią wejść – po 120 stopniach – by podziwiać panoramę Cieszyna.

Ja ograniczyłam się do innego punktu widokowego, takiego, na który nie trzeba było się wspinać, a Most Przyjaźni oraz Czeski Cieszyn też było dobrze widać.

Po Zamku w Cieszynie, siedzibie Piastów cieszyńskich, zostały w zasadzie tylko te trzy budowle – kaplica, baszta i wieża – sam zamek został w dużej mierze zniszczony podczas wojny trzydziestoletniej w XVII w., a następnie rozebrany w wieku XIX. Na jego miejscu założono park.

Jeden z parkowych pomników przyrody.
Zbliża się południe – „trzymajmy się cienia”.

Biblioteka Miejska.

A to, drodzy warszawiacy, są „lauby”, jak określiła je zapytana przez nas o drogę młoda Ślązaczka.

Rynek cieszyński mogłam sfotografować jedynie fragmentarycznie, bowiem niestety jest akurat niemal w całości w remoncie.

Herb Cieszyna na tympanonie ratusza – orzeł oczywiście piastowski.

Herb Czeskiego Cieszyna jest niemalże identyczny.

Zapuściwszy się w zaułki:

Zaułki schodkowe są, owszem, malownicze, jednak w 30-stopniowym upale stanowią dość duże wyzwanie, a nawet mogą być powodem pewnych napięć, na szczęście załagodzonych. Bieganinę po tych schodkach czułam w nogach przez resztę drogi do domu, ale warto było.

Cieszyńska Wenecja.

Z tą Wenecją to gruba przesada, jednak uroku odmówić jej nie można. Budynki z XVIII i XIX w. należały niegdyś do rzemieślników – garbarzy, tkaczy, sukienników, białoskórników i kowali. Do pracy potrzebna im była woda, stąd położenie ulicy nad kanałem Młynówki. Domki do dzisiaj są w większości zamieszkane.

Mur oporowy.

Dobra, pora wracać i pędzić na autobus – trzeba tylko wspiąć się na te schodki…

Do Cieszyna dosyć ciężko się dostać i wydostać (mówię o osobach niezmotoryzowanych). Jest to skutek podziału miasta w latach po I wojnie światowej. Nam dostało się wzgórze zamkowe i piękna starówka, Czesi dostali przemysł i dworzec, co spowodowało, że polski Cieszyn stał się miastem peryferyjnym. Zmieniło się to po aneksji Zaolzia przez Polskę w 1938 r,, jednak jak wiadomo na krótko. Po wojnie podział powrócił. I trzeba trochę kombinować, żeby dostać się do Warszawy.

W drodze na dworzec kolejowo-autobusowy napotkaliśmy uliczkę z fajnymi muralami.

A na turystycznej mapie Cieszyna przechadza się – no właśnie, kto? Franciszek Józef? A ten bobas to kto?

Krótki przystanek w Katowicach.

Okolice katowickiego dworca.

W pierwszej chwili nie zauważyłam słowa „DOM” (listki zasłaniały) i stanęłam jak wryta.
Odpoczynek przed drogą powrotną, już bezpośrednio do stolicy.

Laska nebeska

Czyli dwa dni, dwa państwa, cztery miasta i osiem środków transportu. A konkretnie: sobota-niedziela, Polska-Czechy, Ostrawa-Czeski Cieszyn-Cieszyn-Katowice i metro-autobus-autokar-tramwaj czeski (na gapę)-pociąg lokalny-busik-Pendolino-tramwaj.

Dworzec kolejowy w Ostrawie.

Wiem, Czesi mają podobny ubaw z naszego języka, zwłaszcza gdy Polacy zaczynają czegoś w Czechach szukać, ale jak tu się nie uśmiechnąć na takie określenie „Miłości nie z tej ziemi”.

Na początek trochę psychodeliczne ostrawskie przejście podziemne:

Można odlecieć.

Jednak Ostrawa kojarzyć mi się będzie głównie z secesją. W ciągu niecałych dwóch godzin tam spędzonych przyuważyłam co najmniej kilkanaście kamienic w tym stylu.

Tutaj trochę zawoalowana.
Podobne zaułki widziałam w Pradze.
Każda z dziewczyn na tej kamienicy ma inny wyraz twarzy.

Kościół Niepokalanego Poczęcia NMP.
Pod Twoją obronę uciekamy się…
Jeszcze trochę ostrawskiego Art Nouveau.

Następny przystanek – Czeski Cieszyn.

Tutaj też przywitała nas secesja, aczkolwiek nieco skromniejsza.
…jednak nie mogłam się oprzeć, żeby nie przyfocić.

Mam słabość do tego stylu. Może dlatego, że w Warszawie jest go tak mało.

Czeskiemu Cieszynowi daleko do polskiego, jednak ma swoje momenty.

A propos momentów to był jeden, który naprawdę nas zaskoczył:

…był to moment po otwarciu drzwi do pokoju hotelowego.

Tak, wchodziło się przez łazienkę. Ach to czeskie poczucie humoru…

Przyjaciel, gdy szłam brać prysznic, przypomniał mi, żebym zamknęła drzwi wejściowe, bo jakiś gość może pomylić drzwi i będzie „Dobry den!”.

Jednak nie dam złego słowa powiedzieć o tym miejscu – bardzo przyjemny, skromny, klimatyczny hotelik. W klimacie austro-węgierskim.

…z widokiem na tory kolejowe. Na zdjęciu front atmosferyczny.
Ciekawe, jakąż to pokutę ma kierownictwo hotelu dla niepoprawnych palaczy.

Dobra, dosyć o hotelu – pora wyjść na miasto.

Muzeum przypominające, że do niedawna Czesi i Słowacy tworzyli jedno państwo.
Most Przyjaźni.

Dawne przejście graniczne, zlikwidowane w 2007 r. na mocy układu z Schengen. Na wprost – nasza ojczyzna.

Rzeka Olza – widok na polską stronę.
Z drugiej strony mostu – widok na wzgórze zamkowe.
Holoubek.

„I co z tego, że granica? Jaka znowu granica? Wy ludzie jesteście dziwni.”

Zachód słońca po polskiej stronie.
Po czeskiej równie ładny.
Spacer nad Olzą.
???

Tak, od razu widać, że nadal jesteśmy po stronie czeskiej (chociaż sklep najwyraźniej polski) – widocznie już po kilkudziesięciu metrach od przekroczenia granicy dobry humor i nam się udziela…

Tutaj ciekawe sąsiedztwo sececji i orientu.
W zaułkach Cieszyna (czeskiego).
Urząd miejski w Cieszynie.
Znajdź 10 różnic, którymi różnią się dwa skrzydła tych drzwi.

Dworzec Czeski Cieszyn.

Miasta się różnią, mimo że przez stulecia stanowiły jeden miejski organizm (rozdzielenie nastąpiło w 1920 r.). Polska strona szczyci się zamkiem i piękną starówką, za to czeska jest bardziej bezpretensjonalna i wyluzowana (jak i same Czechy zresztą). Zazdroszczę im tego luzu. Jutro część bardziej spięta i napięta. Dobrou noc!

Jaszczur

Wróciłam.

…a on (ona?) mnie przywitał.

Zaorali nam większość naszego poziomkowego miejsca, posadzili jakieś krzaki. No też nie mieli gdzie. I w ogóle marne te poziomki w tym roku, nie wiem, czy z powodu suszy, czy po prostu jeszcze na nie za wcześnie. Mizeroty, które udało się zebrać, poszły na karmę dla gadów.

Po dwóch tygodniach wytężonej pracy (trzeba było wykorzystać w końcu wiedzę ze szkolenia w Hadze) wrócę mam nadzieję na miejskie szlaki, a nawet może wypuszczę się znowu gdzieś dalej. Nawet nie może, a na pewno – hotel i bilety już dzisiaj kupione. Ahoj!

Parafialna

Jadąc Aleją Prymasa Tysiąclecia z południa Warszawy na Żoliborz (lub też na odwrót) z okien – w moim przypadku – autobusu zobaczyć można kilka XIX-wiecznych ceglanych budowli. Dzisiaj przyjrzałam im się z bliska, dowiadując się, że…

Budynek dawnych zakładów Lilpop, Rau i Loewenstein od strony Al. Prymasa Tysiąclecia.

…zakłady Lilpopa były największym zakładem przemysłowym międzywojennej Warszawy. Produkowały m.in. lokomotywy, szyny, wagony kolejowe, tramwajowe, samochody, urządzenia wodociągowe, maszyny rolnicze, silniki, maszyny parowe, turbiny wodne, sprzęt pożarniczy, elementy mostów, piece i militaria. W czasie II wojny światowej całe wyposażenie fabryk wywieziono do Niemiec, a po powstaniu warszawskim budynki fabryczne wysadzono w powietrze. Ocalało kilka budynków biurowych, w tym ten na zdjęciach.

Kamienica robotnicza przędzalni bawełny i farbiarni Towarzystwa Akcyjnego „Wola”.

Zaprojektowana przez Jana Lilpopa i wybudowana w 1893 r. Przetrwała wojnę i nadal jest zamieszkana, ale nie sądzę, że przez robotników. Chociaż kto wie.

Rondo (Wolnego) Tybetu – Galeria Tybetańska na filarach wiaduktu.

(„Wolny” nie przeszedł, interweniowała chińska ambasada).

Gazownia na Woli

Czyli trochę XIX-wiecznego industrialu. Budynki gazowni oglądam często jadąc na wieś, bo znajdują się w pobliżu linii kolejowej, ale nigdy nie widziałam ich z bliska, bo znajdują sią na – co tu dużo mówić – zadupiu, w niezbyt urokliwym otoczeniu jakichś magazynów, warsztatów, zakładów oraz hal Centrum Expo XXI. Pogoda dzisiejsza na dodatek niezbyt sprzyjała klimatycznym zdjęciom i malownicze ruiny zbiorników gazu w jaskrawym słońcu nie przedstawiały się jakoś specjalnie atrakcyjnie. We mgle lub deszczu wyglądają na pewno znacznie lepiej. A w ogóle najlepiej to wyglądają od środka. Na terenie działa muzeum, ale zwiedzanie nie obejmuje chyba zajrzenia do ich wnętrza, bo budynki znajdują się w rękach prywatnych i na razie niszczeją. I dobrze. Mnie się podobają takie, jakie są, nie chciałabym ich zobaczyć jako kolejne wymuskane „centrum eventowe” czy inne badziewie.

Warszawskie „koloseum”.

Gazownię wybudowano w 1888 r. i do 1970 r. wytwarzano w niej gaz z węgla. Gaz wyłącznie ziemny dostarczany jest w Warszawie od 1978 r.

Stara kamienica przy ul. Bema.
Komin gazowni widziany z ul. Kasprzaka.

Kolejowa, AI i Picasso w Warszawie

Spacer rozpoczęty na stacji metra Rondo Daszyńskiego, z którego można przejść bezpośrednio do podziemnego centrum handlowego kompleksu The Warsaw Hub, „najbardziej zaawansowanego technologicznie budynku w Polsce”, którego „systemy” zarządzane są przez sztuczną inteligencję. Właścicielem jest Google. Strach się bać – zguglowałam stamtąd czym prędzej.

Rzeczony Hub z zewnątrz.
Dworzec Warszawa Główna.

Przywrócony do życia kilka lat temu, jechałam z niego do Łodzi. Budynek na zdjęciu to siedziba Stacji Muzeum. Co większe eksponaty można obejrzeć z kładki nad torami – to też kiedyś był szczyt techniki. A ja należę chyba do ostatniego pokolenia, które jeszcze jeździło takimi lokomotywami – nie w celach turystycznych, ale po prostu – z punktu A do punktu B. Na Mazurach to było, jeśli dobrze pamiętam.

Dawna odlewnia metali na Kolejowej.
…i tytułowy Picasso.

…czyli ławeczka stojąca na terenie Instytutu Matki i Dziecka, pod nieczynną fontanną. Napis na tablicy głosi, iż jest to „Ławka miłośników Syrenki”, będąca częścią Szlaku Literackiego organizowanego przez Fundację Zaczytani.org. Zaprojektowała ją Monika Michalicka. Na ławeczce widnieje Syrenka namalowana przez artystę w mieszkaniu na Kole, o której pisałam w zeszłym roku.

Kamienica na Bryłowskiej.

Halo

Halo – zjawisko optyczne zachodzące w atmosferze ziemskiej obserwowane wokół tarczy słonecznej lub księżycowej. Jest to świetlisty, biały lub zawierający kolory tęczy pierścień widoczny wokół słońca lub księżyca. Zjawisko wywołane jest załamaniem światła na kryształach lodu i odbiciem wewnątrz kryształów lodu znajdujących się w chmurach pierzastych piętra wysokiego (cirrostratus) lub we mgle lodowej [za Wikipedią].

Zaobserwowane na wsi podczas imieninowej imprezki.

Próbowałam też sfotografować pleszki uwijające się wokół dziupli, w której miały gniazdko ze ślicznymi niebieskimi jajkami, ale aparat w mojej komórce okazał się za słaby.

To najlepsze zbliżenie, jakie udało mi się uzyskać. Zanim wleciały do dziupli, najpierw przysiadały na gałązce i uważnie obserwowały imprezowiczów, czy przypadkiem ich nie podglądają. Udawałam, że wcale nie patrzę.

Pszczoła na rododendronie wyszła trochę lepiej.