Do kina się dziś wybrałam. Nie byłam od wybuchu pandemii. Tak jakoś. Przed zarazą chodziłam do kina bardzo często, czasem nawet po kilka razy w tygodniu, ale przymusowa przerwa sprawiła, że odzwyczaiłam się i nie mogłam na powrót przyzwyczaić.
Ponieważ przyjechałam trochę przed czasem, czekając pokręciłam się chwilę przed kinem i natknęłam na wystawę plenerową – historyczno-botaniczną: „Korzenie powstania. Opór w getcie warszawskim”. Wystawa ma postać kilku dużych pojemników, zasadzonych chwastami i opatrzonych zdjęciami żydowskich członków ruchu oporu, wraz z opisem ich działalności. Są też krótkie informacje dotyczące ważnych chwil w historii getta, jak np. akcji jego likwidacji. Chwasty nie są przypadkowe, są to gatunki ruderalne, odnalezione na ruinach getta i skatalogowane przez prof. Romana Kobendzę, botanika związanego m.in. z Ogrodem Botanicznym UW. Jak wiadomo, jestem miłośniczką chwastów wszelakich, a ruderalnych w szczególności, więc ten sposób upamiętnienia zagłady dzielnicy żydowskiej bardzo mi przypadł do gustu. Zatem parę fotek z tej oryginalnej wystawy:

Jak podaje tabliczka – „choć jest uznawany za trujący, w średniowieczu zgodnie z żydowską tradycją dodawany do pieczonej z gorzkich ziół macy i spożywany w czasie Pesach”.
Wrotycz kiedyś królował na polskich łąkach, dzisiaj wypierany jest przez – również żółtą – nawłoć, zwłaszcza jej inwazyjne gatunki.

„Kwiaty kosmosu jako pierwsze witały ludzi powracających do zgruzowanej Warszawy, którzy na pamiątkę tego momentu nadali im nazwę „warszawianki””.


Tutaj mam problem – te białe to rumianki, ale te żółte? Podobnych żółtych kwiatków jest całe mnóstwo, nie potrafię ich zidentyfikować. Mężczyzna na zdjęciu to Szmuel Bresław, działacz żydowskiej organizacji młodzieżowej.

***
A teraz zupełna zmiana tematyki, klimatu i estetyki, czyli wystawa w kinie.
Pomysł na wyświetlanie w kinie retransmisji ze sztuk teatralnych największych światowych scen dramatycznych czy filmów prezentujących największe światowe wystawy sztuki bardzo mi się podoba. Wiadomo, to nie to samo, co zobaczyć najsłynniejsze spektakle czy obrazy na własne oczy, ale nie każdy ma taką możliwość.
Lub też nawet…
…ma możliwość, ale też pecha, jak to miało miejsce w moim przypadku, gdy to podczas wizyty w haskim muzeum Mauritshuis przy okazji służbowej delegacji okazało się, że jego najsłynniejsze dzieło akurat pojechało na wystawę do Amsterdamu. No więc dzisiaj obejrzałam tę wystawę, zaprezentowaną w filmie „Nowy Vermeer. Wystawa wszechczasów”. (Bilety na nią wyprzedały się w 24 godziny). Przyjrzałam się więc najsłynniejszemu dziełu holenderskiego malarza, „Dziewczynie z perłą”, za pośrednictwem kamer, dowiadując się pewnie znacznie więcej, niż dowiedziałabym się na miejscu w Hadze. Vermeer namalował ponadto ok. 36 innych obrazów, w filmie szczegółowo omówiono kilkanaście z nich, w tym także te mniej znane. Królowały w nich kobiety, różnych stanów i profesji, malowane zazwyczaj w domowym zaciszu, w szczególności przy oknie. Emanuje z nich spokój i intymność, a oglądając je z komentarzem historyków sztuki mogłam zwrócić uwagę na detale, które inaczej pewnie uszłyby mojej uwadze.

A to pamiątki, które kupiłam sobie w haskim muzeum – puszka i magnesik :-):



Magnesików kupiłam więcej, z różnymi innymi obrazami – zdobią moją lodówkę :-).
***
Update:
Coś mi się nie zgadzało z tym kinem – czy to możliwe, żebym nie była w nim od niemal czterech lat? Oczywiście, że niemożliwe. Pogrzebałam w pamięci i na blogu i przypomniałam sobie trzy kinowe incydenty:
- film „matematyczny” w Centrum Nauki Kopernik w Warszawie
- film „astronomiczny” w Obserwatorium Astronomicznym w Toruniu
- film „geologiczny” w Geocentrum w Kielcach (króciutki, ale ze skaczącymi fotelami i zasłoną dymną)
Nie były to „normalne” kina i „normalne” filmy, więc pewnie dlatego o nich nie pamiętałam. Ale były. Honor byłej kinomaniaczki uratowany.










































































































