Find a place outdoors where you feel safe to just „be” – try to be still in nature for three minutes and notice how you feel.
Hmm, najlepszym miejscem do zrealizowania tej recepty wydał mi się ogródek przyjaciela. A najlepszym momentem ta sobota, po naprawdę ciężkim tygodniu (i przed naprawdę ciężkim kolejnym). Oboje nie mieliśmy sił ni chęci na dalsze eskapady, więc po prostu sobie „pobyliśmy”. Porobiliśmy zdjęcia, pooglądaliśmy filmy o wielorybach i ośmiornicach, posłuchaliśmy Pink Floyd’ów, przejechaliśmy się na łąkę, pozrywaliśmy zielsko na paszę i na polny bukiet, przyjaciel pomalował psią budę, a ja poobserwowałam okolicę z psiej perspektywy (czyli z „psiej górki”). Niby nic, ale naprawdę I feel better.
To, co najbardziej lubię w tych weekendowych wizytach to to, że za każdym razem pojawia się coś nowego. Nigdy nie jest tak samo – jedne rośliny przestają kwitnąć, inne zaczynają, potem kolejno pojawiają się owoce, potem grzyby… a potem śnieg. Lubię tę sezonowość klimatu umiarkowanego, te ciągłe przemiany. W tym tygodniu na topie jest jedno, a już w następnym coś innego. Nowość! Nowość! A potem wyprzedaż – ostatnia szansa, przyroda oferuje ostatnie sztuki swojego towaru. I niby co roku wszystko się powtarza, ale za każdym razem tak samo zachwyca.









