Poruszając się Traktem Królewskim na południe i zbaczając w boczne uliczki, po naszej lewej stronie prędzej lub później napotykamy skarpę warszawską. Schody, schodki, schodeczki, kładki, mostki, kręte, strome ulice. Miałam kiedyś plan, żeby przejść całą tę skarpę, od Ursynowa po Młociny, oczywiście nie jednego dnia. Ale tak iść szlakiem tego uporczywego ludzkiego wysiłku, by okiełznać tę nierówność terenu, wprząc ją do tkanki miasta. Przejść się po każdych schodkach, po każdej kładce. I po każdym parku, bo dużej części skarpy jednak zabudować się nie dało, więc założono tam miejskie ogrody. Właściwie każda z ulic „spływających” w dół, ku Wiśle, ma swój niepowtarzalny urok. Nie ma dwóch podobnych. Spory kawałek życia spędziłam w Warszawie na tych dwóch poziomach – górnym i dolnym, na wędrówkach pieszych lub przejażdżkach autobusowych w górę i w dół, na tych stromiznach, zakrętach, zawijasach. Zimą (gdy jeszcze bywały zimy) bywało nieprzejezdnie, autobusy ześlizgiwały się w dół na przerażonych kierowców stojących za nimi. Zazdroszczę ludziom, którzy mieszkają na skarpie, z okien na pewno mają fantastyczne widoki. Teraz wprawdzie również mieszkam blisko niej, mogę spokojnie dojść do niej pieszo, ale jednak na płaskim, to nie to samo.
Dzisiaj spacer po Dynasach i okolicy, czyli po północnej stronie Tamki. (Tędy też dość często wędrowałam – najpierw z dziadkiem na spacery, a wiele lat później na zajęcia w szkole ZNP, które to odbywały się w różnych miejscach na Powiślu – naganiałam się wtedy).








