Tytuł trochę na wyrost, bo zwiedziłam tylko okolice najbardziej „fajnopolackiego” miejsca na warszawskich bulwarach (oraz wlazłam na dach). Dużo tu się dzieje, ale wszystko jakieś takie sztuczne i p o d k o n t r o l ą. Strzałki, tablice, kamery. Tu można wchodzić, tam zabronione. Zakazy i nakazy. Każdy zakątek zagospodarowany, zainfrastrukturyzowany. Zająć, zająć czymś ludzi. Jest dobrze! Tylko wędkarze nad samą wodą dalej robią swoje (czyli siedzą i gapią się w spławik). I bezdomni w swoich kwaterach pod Mostem Świętokrzyskim. Aż dziw, że nikt ich jeszcze stamtąd nie usunął.





Suchy ogród na dachu Centrum – najspokojniejsze miejsce w okolicy. Większość roślin przekwitła, ale to dodaje mu charakteru. Poza tym – zbliża się jesień. Sezon na trawy i wrzosy. Cisza.











Ostatni przystanek – Muzeum Sztuki Nowoczesnej (właściwie galeria). Wystawa „Wiek półcienia. Sztuka w czasach planetarnej zmiany”.



