„Bo upał to jeden z najstarszych dręczycieli życia, dostrojonego przez miliardy lat ewolucji do dość wąskiego zakresu temperatury. Mój dąb – i życie w ogóle – stosuje się do prostej biologicznej mantry, gdy idzie o nadmiar ciepła. Uciekając od termicznych wyżyn, życie ma raptem kilka możliwości, aby pozostać w przytulnym optimum. Schowaj się. Nie dotykaj. Paruj i promieniuj. Pij.” (Z artykułu „Promieniuj i pij” Szymona Drobniaka w ostatnim „Przekroju” o przystosowaniach roślin i zwierząt do nadmiernego gorąca).
Ja przystosowałam się sposobem pierwszym i ostatnim, tj. napełniłam butelkę wodą i schowałam się w przyjemnie klimatyzowanych pomieszczeniach Muzeum Sportu i Turystyki w Centrum Olimpijskim na Marymoncie. Pomysł na spędzenie dzisiejszego skwaru przyszedł mi do głowy, a właściwie wychynął zza drzew, na wczorajszym wieczornym spacerze. W tym muzeum jeszcze nigdy nie byłam, no i lepsze to niż siedzenie w domu czy smażenie się na plaży. Bo spacerować to się raczej dzisiaj w dzień nie dało, a na wieczór zapowiedziano burze.
Sportowiec ze mnie żaden (choć lubię czasem popatrzeć, jak inni się męczą), a sport zawodowy uważam za jedną z najbardziej zdegenerowanych przez pieniądz dziedzin życia, jednak w tym muzeum znajdą coś dla siebie nie tylko kibice. Jest sporo rozbrajających staroci i trochę niezłej sztuki (głównie rzeźby, bo jakoś sport najlepiej się prezentuje w tej dziedzinie). Ekspozycję robił wystawiennik, który zna się na rzeczy. Dodatkowo trafiłam na wystawę czasową poświęconą fotografii sportowej – zdjęcia rewelacyjne.





Nie wiem, co miały ułatwić te płetwy, ale w takim kostiumie czułabym się dzisiaj chyba lepiej, niż w najbardziej nawet zabudowanym współczesnym… ; )















Trochę głupio robić zdjęcia zdjęciom, ale dla tego zrobię wyjątek. Fotografie konkursowe były świetne, ale też sport jest fotogeniczny. Duża część fot przedstawiała sportowców w różnych wygibasach i grymasach, ale sporo było też takich, od których „oczy się pociły”. Zdjęcie słaniającego się przed metą „Rysia” podtrzymywanego przez współzawodników do takich należy.
Były tam też zdjęcia rolnika ze wsi Witunia, Ryszarda Kałaczyńskiego, który w latach 2014-2015 przez 366 dni przebiegł 366 maratonów. Przez rok dzień w dzień pokonywał dystans 42,195 km. Łącznie przebiegł ponad 15 tysięcy kilometrów, bez zaplecza medycznego, trenerów i specjalnych diet. Trasa maratonu to 6 okrążeń wsi. Powiem tyle: ja pier…lę.