Czy raczej „parówki” na Ochotę. Bo na Sadach Żoliborskich można spotkać „ogórki”, a na Marymoncie „parówki”, czyli tramwaje linii turystycznej nr 36. (Taka komunikacyjna zagrycha). Zabytkowe składy odjeżdżają w letnie weekendy z pętli Metro Marymont i jadą na Ochotę, na pl. Narutowicza. Są wakacje, więc postanowiłam zrobić sobie taką wycieczkę. Dzisiaj wyjątkowo nie tylko ja robiłam zdjęcia, ale i mnie je robiono. No, może nie mnie konkretnie, ale na pewno moja głowa w oknie pojawiła się dzisiaj w wielu smartfonach, bo stary tramwaj budził powszechne zainteresowanie gawiedzi. Przejechałam trasę w obie strony, a w przerwie zrobiłam sobie spacer po Kolonii Lubeckiego na Starej Ochocie. Ludzi wsiadało niewielu, bo mało kto wiedział, gdzie toto jedzie i ile się płaci. A płaci się normalnym biletem albo – tak jak ja – jedzie na zwykłą kartę miejską. Przejechać zaś można – z f a s o n e m – przez samo centrum miasta. Klimatyzacji nie ma, ale wszystkie okna otwarte, wiaterek wieje i przynajmniej nie trzeba zakładać swetra, jak w normalnych tramwajach. W drodze powrotnej wsiedli jacyś miłośnicy komunikacji (mieli nawet stosowne koszulki) i podekscytowani opowiadali sobie swoje podróże różnymi liniami. Na końcu trasy wesoło dziękowali pani motorniczej (bo wiozła nas kobitka) i życzyli jej spokojnego dnia. (Nie bez powodu, bo przed pl. Wilsona o mało nie zaliczyła wypadku, gdy jakiś kretyn wjechał jej prawie pod koła).








Natomiast jeśli chodzi o Starą Ochotę, to w niczym nie ustępuje Staremu Żoliborzowi. Zresztą lubię wszystkie „stare” dzielnice warszawskie. Każda ma swój klimat, a fakt, że większość powstała z ruin, tylko dodaje im wartości. Okolice pl. Narutowicza należą do najładniejszych na Ochocie w ogóle. Dominują potężne, przedwojenne kamienice.











