W ogóle ciężko mi idzie powrót do blogosfery. Miało być tak pięknie, a tu najpierw okazało się, że nie ma już Bloxa, a potem, że pierwszy wpis powinien być o… pogrzebie. Ale nie poddam się tak łatwo. Nie będzie o pogrzebie, ale o korzeniach. Bo do swoich korzeni wróciłam z tej okazji. Wiejskich korzeni. Wielkopolskich. Nieboszczka była córką brata mojego dziadka ze strony mamy. A dziadek urodził się na wsi pod Poznaniem (podobnie jak babcia). Potem oboje, jeszcze przed wojną, przeprowadzili się do Warszawy i tak oto zostałam warszawianką. Babcia z dziadkiem dawno już nie żyją, a teraz zmarła kuzynka mamy i 1 lipca wylądowałam razem z nią u rodziny, której większość została tam, na wielkopolskiej ziemi.


Araukaria chilijska, żywa skamielina, trudna do wyhodowania w Polsce ze względu na klimat. Taki piękny okaz rośnie sobie jak gdyby nigdy nic na terenie firmy mojego kuzyna.


Polska powiatowa – miasta i miasteczka. Bywają urokliwe. Wieczorem poszliśmy na spacer po starówce.




Dobra, dosyć tej hydrauliki. Chodźmy coś zjeść.

Jak Wielkopolska, to tylko wielkopolskie specjały. Pyry z gzikiem z olejem rydzowym. Pychota.