Miasto-ogród Sadyba

No, wreszcie, udało się. Przetestowałam dzisiaj nowe trekkingowe sandały i ortopedyczne wkładki. Spacerek ostrożny i krótki, stopa trochę pobolewa, ale nie tak, żeby nie można było zrobić 4 km. Zobaczymy wieczorem.

O idei miasta-ogrodu pisałam już przy okazji spaceru po starych Młocinach na Bielanach. Realizacji tej idei jest jednak w Warszawie i jej pobliżu więcej, w niektórych też już byłam (Stary Żoliborz, Jelonki, Konstancin-Jeziorna). Na Mokotowie jest to stara Sadyba, której dodatkową atrakcją jest położenie nad Jeziorkiem Czerniakowskim. Zdecydowanie najładniejsza część Dolnego Mokotowa. Dzisiaj część pierwsza.

Kapliczka z gruszy, o której pisałam w niedawnym wpisie.

Jest tu kilka „wakacyjnych” nazw ulic (Kąpielowa, Kuracyjna, Juraty) – letnia pora jest więc chyba najodpowiedniejsza na spacer po tej dzielnicy. Można wybrać którąś z wytyczonych i opisanych tras, ale ja lubię chodzić własnymi. A Juratę (tę prawdziwą) wspominam bardzo dobrze – jest co prawda drogo, ale ładnie.

Miasto-ogród Sadyba powstało ok. 100 lat temu na terenie dawnej wsi Czerniaków, ale zabytkowy drewniany dworek na ul. Jodłowej jest znacznie starszy.

Jeden z domów przy głównym placu, a właściwie skwerze.

Skwer nosi miano „Skwer Starszych Panów” i mieści się tu też kawiarnia w szklarni, także ich imienia, z ciekawym znakiem drogowym przed wejściem. Nie zwróciłam uwagi, dokąd prowadzi strzałka, być może pod jedną z tutejszych gazowych latarni. No ale nie miałam z kim się całować, więc poszłam dalej. Z kawiarni dobiegała stylowa muzyczka, jednak pora była mało kawiarniana (około południa), więc… też poszłam dalej. Wieczorny spacer po starej Sadybie również mam w planie, a to z powodu rzeczonych latarni. Kiedyś już tu byłam wieczorem, i to mglistym, jesiennym – atmosfera naprawdę jak z bajki. (Jest też oczywiście wytyczona trasa spacerowa Szlakiem Gazowych Latarni).

Willa pre-modernistyczna na Godebskiego.
Jedna z willi na ul. Goraszewskiej.
Tu jeszcze jedna.

Tablica informacyjna przed nią zatytułowana jest „Towarzystwo do brydża”. No, wygląda na taką, w której odbywają się wieczorki brydżowe. Przypomniałam sobie, że swoją pierwszą (i ostatnią) lekcję gry w brydża też odbyłam na Sadybie, na imprezie u koleżanki z liceum, która mieszkała niedaleko, też w willi, ale w nowszej części dzielnicy.

To domki dla… sadybiańskich dzikich kotów?
Jeziorko Czerniakowskie, które tutaj podchodzi pod samo osiedle. Można wynająć łódkę lub kajak.
Można i wpław. Ten pan płynął chyba z jednego końca jeziora na drugi (jakieś 1780 m).
Są zejścia nad wodę, ale miejsca na ogół zajęte.

Wreszcie wolna miejscówka.
Niestety ze śniętą rybą. Ale przynajmniej wiadomo, że wędkarze siedzą tu nie na próżno.
Widok z mostu na część południową jeziorka.
Rośnie tu grążel żółty, a także nenufar, czyli grzybień biały (mam nadzieję, że uda mi się go spotkać).
Tu widok na część północną.

Wciąż czekam na jakiś odpowiedni dzień w weekend, żeby wybrać się na wycieczkę wokół jeziora.

***

A to jeden z efektów burzy w nocy z piątku na sobotę na moim osiedlu. Już by sobie dały spokój te żywioły z tutejszymi drzewami.

Surrealizm

…czyli wystawa w Muzeum Narodowym z okazji stulecia opublikowania pierwszego Manifestu surrealizmu André Bretona. Można na niej zobaczyć surrealistyczne mity, krajobrazy, wizje, sny…

…obrazy, grafiki, fotografie, kolaże, rzeźby, instalacje, filmy i mnóstwo dziwnych przedmiotów. Prace artystów polskich i zagranicznych.

Nastroje różne.

Tytuły niektórych prac to osobny temat, a wręcz czasem osobne „dzieła”. Niektóre skłaniają do głębokiego zastanowienia, a niektóre wywołują błyskawiczne i prozaiczne skojarzenia.

Rozporządzenie nr 9.

Gdy następnym razem dostanę na skrzynkę mailową kolejne niezrozumiałe rozporządzenie dyrekcji, już wiem, jak je rozłożyć na czynniki pierwsze.

W obecnym mieszkaniu, należącym kiedyś do pracowników telekomunikacji, „odziedziczyłam” starą (metalową) tarczę od telefonu. Chyba już wiem, jak ją wykorzystam. Zrobię rekontekstualizację.

I mały akcencik warszawski, a nawet czerniakowski:

Pod słynnym dziełem Salvadora Dalego doczytałam się ciekawej notatki. Otóż okazuje się, że surrealiści działali także tu, u mnie, na Czerniakowie! Tworzyli swoje dzieła przy pomocy tramwaju, który jeździł Czerniakowską (mówiłam!) ;-)).

Surrealiści często inspirowali się magią. Tutaj w sensie dość trywialnym.

***

Zajrzałam jeszcze do Galerii Sztuki XIX w.

Tęsknię za tym krajobrazem.

Czerwiec

Miesiąc pod znakiem kontuzji, więc spacerów jak na lekarstwo. Za to widoki z okna lepsze, niż się mogłam w lutym spodziewać. Niestety żeby je zobaczyć, trzeba wyjść na balkon. Balkon jest w trakcie urządzania – kupiłam „składaną” podłogę i usiłuję ją dopasować do metrażu (1,14 m :)). Czyli muszę kupić piłę. Ale nic to – złożyłam sofę, złożyłam stół, to i podłogę złożę. Brakuje mi wróbli i sikorek – im pewnie też brakuje mojego poidełka-wanienki.

Osiedle

Okazuje się, że stopa ludzka to skomplikowane inżynieryjne urządzenie i niewiele trzeba, by człowiek dostrzegł to, czego na co dzień nie dostrzega, czyli przywilej poruszania się wte i wewte ruchem kroczącym – bez bólu. Ortopeda przepisał wkładki i rehabilitację. Jeśli chcę dalej uprawiać moje hobby, muszę też zaopatrzyć się w porządniejsze buty. Po włożeniu wkładek na razie nie boli, ale za to obtarłam sobie piętę, bo znalazła się w innym miejscu, niż zazwyczaj :-/. No cóż, zaczynam się sypać, na pocieszenie mam fakt, że nie jestem jedyna – sypią się też inni, młodsi (i szczuplejsi) ode mnie. I mój przypadek nie jest wcale najgorszy.

Jako że dzisiaj zapowiedziano temperaturę w cieniu 35 stopni, na drugi (i ostatni) w tym miesiącu spacer wybrałam się rano i w najbliższą okolicę, czyli – po osiedlu :-).

Jest to stare, peerelowskie osiedle, których jestem fanką. Nie tak ładne, jak to, na którym mieszkałam na Żoliborzu, no ale to były Sady Żoliborskie, crème de la crème peerelowskich osiedli. Ale i tu, jak się dobrze rozejrzeć, są fajne miejsca.

Najfajniejsza jest oczywiście Ona, czyli ścieżka za szkołą. Była już na Spacerniaku kilka razy, ale Ścieżki nigdy dosyć i pojawi się na pewno jeszcze nie raz, bo o każdej porze roku jest ładna. Chodzę nią do sklepu, bo jest krócej (i fajniej) niż przez osiedle. Trzeba tylko uważać, żeby się na niej nie potknąć o jakąś wystającą z ziemi cegłę i nie runąć jak długa na ziemię…

To jedna ze ścieżek odchodzących.

Sklep, o którym była mowa, to duże delikatesy. Nie jest tanio, choć bywa, że taniej niż w małych sklepach typu Lewiatan czy Stokrotka, o Żabce nie wspominając. Na osiedlu króluje oblężona o każdej porze Biedronka, czynna do 1-ej w nocy, ale tam chodzę w ostateczności (np. gdy bardzo mi się śpieszy albo nie jestem w stanie ujść dalej, niż 200 m…). Tu jest luźno, bez kolejek i można kupić prawie wszystko, czego dusza zapragnie. Trzeba się tylko umieć ograniczać i kupować tylko to, czego się naprawdę potrzebuje, w ilościach, jakich się naprawdę potrzebuje.

Osiedle jest z lat 70., ale na jego skraju stoi kilka budynków przedwojennych. Mówiło się na nie „przybudówka” (i piło pierwsze piwo w bramie).

Należy tu wiedzieć, któremu klubowi się kibicuje.

Zaletą starych osiedli jest to, że są – po pierwsze luźno zabudowane, ludzie nie zaglądają sobie w talerze, po drugie – bardzo zielone – drzew sadzono na nich dużo i zdążyły się one przez lata rozrosnąć. Niestety przez to osiedle przeszło kilka lat temu coś w rodzaju trąby powietrznej – gwałtowny poryw wiatru podczas burzy w kilka minut powalił lub połamał kilkanaście starych drzew (między innymi to rosnące przed moimi oknami, przez co w dni takie jak dzisiaj prażę się jak na patelni). Zostało po nich całe mnóstwo ciekawych pniaków.

Ale trochę zieleni się ostało.

Na przykład ta na placu zabaw. Jest ogromny (na zdjęciu tylko fragment) – dla maluchów, dla starszych dzieciaków i dla dorosłych też coś jest. Duża część w cieniu. Żółta drabinka na pierwszym planie pamięta chyba jeszcze czasy, gdy ja się po niej wspinałam, ale większość urządzeń jest nowa.

Zieleń jest też w przyblokowych ogródkach, lekko zdziczałych, czyli takich, jakie lubię.

Mieszkają w nich jeże – jakieś dwa miesiące temu spotkałam wieczorem jednego na schodach do bloku. Sporo jest też ptaków śpiewających, choć ich śpiew zagłusza skutecznie ruchliwa ulica nieopodal.

Na koniec coś bez związku z tematem, ale nie mogłam się oprzeć. Stała pod Żabą.

Kończę i idę podkręcić wiatrak.

Bernardyńska Woda

Krótki i niedaleki spacerek po dłuższej przerwie.

Bernardyńska Woda na Sadybie – pozostałość fortyfikacji fortu „Cze”. Biegła kiedyś wzdłuż niej Wilanowska Kolej Wąskotorowa i widoki z kolejki były pewnie ładne. Jak podaje Wikipedia, jeszcze w latach 50. i 60. można było w niej pływać, także kajakiem. Dzisiaj pływają w niej tylko kaczki – zbiornik zarasta trzciną. Można sobie nad nim jedynie pospacerować – z jednej strony górą, a z drugiej doliną.

True – wypatrzyłam kaczą młodzież.

Mieszkańcy coś tu działają.
Chodzi chyba o kładkę w tym miejscu.

Zbiornik jest długi i ma mniej więcej w jednej trzeciej długości miejsce, w którym można przez niego przejść, ale nie wygląda ono zachęcająco. Ja się nie odważyłam.

Lubię takie miejsca w środku miasta, bo wiem, że kwitnie tam dzikie życie i trochę się obawiam tych wszystkich „rewitalizacji”, bo często oznaczają one dla życia coś zupełnie innego niż wskazuje nazwa.

Jeszcze pomniczek.

Upamiętnia Ułanów Kaznowieckich, broniących Warszawy we wrześniu 1939 r. Stacjonowali w Willi Podgórskich, która jest tuż obok.

Cmentarz Czerniakowski i okolice

Nieopodal czerniakowskiego cmentarza (który leży na Sadybie, nie na Czerniakowie) stoi przedwojenna willa w stylu dworkowym, zwana „Małym Belwederem”. Niestety o tej porze roku niemal całkowicie zasłonięta jest drzewami, niewiele widać. Strategicznie położony budynek był ważnym obiektem podczas II wojny światowej, w 1939 i 1944 r. Zburzono go wtedy, a po wojnie odbudowano. Nadal jest zamieszkały i wygląda dziwnie i fascynująco w tym miejscu, tuż obok Wisłostrady i nowych osiedli.

Jeżdżąc do liceum na Wilanowie widywałam z okien autobusu tajemnicze rzeźby w ogrodzie tego domu. Dopiero teraz czegoś się o nich dowiedziałam. Na posesji stoją dzieła wnuczki właścicieli, państwa Podgórskich, Katarzyny Piskorskiej (jednej z ofiar katastrofy smoleńskiej).

Rzeźba pt. „Para” (a obok chyba „pudel”:-).
Ta mi się najbardziej podoba, choć tytułu nie znam.

Cmentarz Czerniakowski z 1907 r. jest chyba najbardziej zatłoczonym cmentarzem, na jakim byłam. Nie wiem, jak rodziny zmarłych docierają do „swoich” grobów, bo w niektórych miejscach nagrobki stoją tak blisko, że nie ma gdzie postawić nogi.

Do tego grobu dostęp jest jednak łatwy.

Pochowany jest tutaj jeden z najbardziej znanych mieszkańców Czerniakowa, czyli Stanisław Bareja. Drugim tutejszym znanym „lokatorem” jest Stasiek Wielanek, współtwórca Kapeli Czerniakowskiej.

Cmentarz Czerniakowski leży już na terenie miasta-ogrodu Sadyba, tuż przy ul. (św.) Bonifacego.

Stara tabliczka ze starą nazwą ulicy.

Starą-nie starą, św. Bonifacy utracił swoją świętość za komuny, by po transformacji znów zostać „kanonizowany”.

Miasto-ogród Sadyba to temat na osobny spacer (albo nawet spacery), więc dzisiaj tylko zajawka.

Miasto-ogród jak w mordę strzelił.

Symbioza płotu z drzewem – idealna.

A propos drzew, to Sadyba również miała swoje jedno sławne. Była nim grusza rosnąca na rogu św. Bonifacego i Powsińskiej. Po wojnie obwieszona była karteczkami, na których wracający do stolicy warszawiacy poszukiwali swoich bliskich. Rosła do lat dwutysięcznych, kiedy to ktoś podlał ją kwasem, grusza uschła, a potem ją ścięto. Niedawno mieszkańcy postanowili posadzić w pobliżu kolejną gruszę, na pamiątkę starej. [za portalem Sadyba24.]

Na gruszy wisiała kapliczka. Nie wiem, co się z nią stało, ale w pobliżu, też na św. Bonifacego, znalazłam inne drzewo, z inną kapliczką.

Ujście Wilanówki, czyli bicie piany

Była sobie rzeczka, płynęła sobie przez łąki i pola z okolic Konstancina i po kilkunastu kilometrach wpadała do Wisły w okolicach Siekierek. Potem przyszli ludzie i zaczęli zmieniać bieg rzek – Jeziorki i Wilanówki. Dzisiaj Wilanówka krzyżuje się z Jeziorką biegnąc pod nią przepustem, a bieg jej samej skrócono, kierując ją do Wisły w okolicach Elektrociepłowni Siekierki, przy samym ujściu przepompowując jej wody pod Wałem Zawadowskim. Pozostałościami starej Wilanówki są (prawdopodobnie) Łacha Siekierkowska i Staw Łyżwiarski, które odwiedzałam dwa tygodnie temu, a także meandrowe zagłębienie na nieużytkach Augustówki, które jest widoczne jako ciemniejszy pas zieleni na niektórych mapach. Rzeczka obecnie zanika i zarasta. Udałam się na poszukiwania jej nowego ujścia.

Ujście Wilanówki sąsiaduje bezpośrednio z kanałem zrzutowym wód pochłodniczych z Elektrociepłowni Siekierki. Woda z Wisły wykorzystywana jest do chłodzenia urządzeń wykorzystywanych podczas produkcji energii elektrycznej i cieplnej, a następnie jest zrzucana z powrotem do rzeki – jak zapewnia PGNiG Termika na swoich tablicach informacyjnych – nie zmieniając swojej jakości. Jako że woda podczas tej procedury ulega podgrzaniu do ok. 35 stopni Celsjusza, miejsce zrzutu upodobały sobie ryby (a także wędkarze). Według Polskiego Związku Wędkarskiego pływają tu takie gatunki jak:

Tablica informacyjna przy kanale.
Biorą?

Jak informuje inna tablica, tworząca się tu piana jest zjawiskiem naturalnym.

Co wpływa na tworzenie się piany?

Istotną rolę odgrywają prace rolnicze, prowadzone w górnych odcinkach rzeki. Wzbogacona w różne substancje chemiczne woda napotyka na przeszkody wywołujące fale (kamienie, tamy, wodospady) i powodujące pienienie się. Dodatkowo, rozkładające się rośliny i zwierzęta uwalniają rozpuszczone związki organiczne, a te zmniejszają napięcie powierzchniowe, tworząc pęcherzyki przylegające do siebie – pianę.

Większość piany jest bardzo lekka, przez co unosi się na wodzie. Na początku jest biała, po pewnym czasie zbiera się na niej osad i brązowieje. Pachnie ziemią, rybami lub ma zapach świeżo skoszonej trawy. Piana spływając nurtem rzeki, często zbiera się na roślinności porastającej brzegi i na innych przeszkodach.

Żadnych z wymienionych zapachów w tym miejscu nie czuć, ale nie powiem, żeby te wywody tak do końca mnie uspokoiły, zwłaszcza to „wzbogacenie w różne substancje chemiczne”. Z drugiej strony – te wszystkie ryby…

Przepompownia – w tym miejscu woda z Wilanówki przepompowywana jest pod Wałem Zawadowskim do Wisły.
…a tutaj chyba do niej uchodzi (tam na drugim planie, na pierwszym kanał zrzutowy).

Dosyć tych hydrozagadek.

Nad całą okolicą górują kominy Elektrociepłowni Siekierki – największej w Polsce i drugiej co do wielkości w Europie. Wybudowano ją w tym miejscu w 1961 r., ale – jak podaje Wikipedia – pierwotnie stanąć miała mniej więcej tu, gdzie aktualnie mieszkam (czyli na granicy Śródmieścia). Z tego samego źródła dowiedzieć się też można, że najdramatyczniejszym momentem w jej historii była noc sylwestrowa podczas Zimy Stulecia, kiedy to temperatura gwałtownie spadła do minus 15 stopni (z plus 8), a do elektrociepłowni przywieziono zamarznięty węgiel. Na pomoc wezwano wojsko, próbując rozbić go materiałami wybuchowymi, niszcząc przy tym wagony, w końcu zaś ściągnięto wszystkich pracowników, by ręcznie, tzn. przy pomocy kilofów i młotów pneumatycznych rozbijali nasze czarne złoto. Tymczasem grzejniki w Warszawie zamarzały… Ech, kiedyś to były Sylwestry…

Pętla autobusowa przy elektrociepłowni.

Małe Siekierki

No więc były Siekierki Wielkie i Siekierki Małe. Po tych drugich została tylko nazwa przystanku, bo obszar dawnych Małych Siekierek włączony został do Augustówki. Jest chyba jeszcze bardziej dziki i zapomniany niż „duże” Siekierki (nie licząc elektrociepłowni).

Główna arteria Małych Siekierek – ul. Antoniewska.

Płyty brukowe, jakich coraz mniej się już spotyka. To po nich jeździ z charakterystycznym turkotem jedyny tutejszy autobus – 108. To znaczy teraz akurat nie jeździ, bo na ul. Polskiej budują kanalizację…

Skręcam zgubić spalić trochę kalorii na ul. Kalorycznej.

Jesteśmy cały czas w otulinie rezerwatu. Z wybraniem się tam czekam, aż zakwitną nenufary : – ).

Z powrotem na Antoniewskiej.

Nowe Siekierki

Za ulicę Gagarina, na jej bezimienne przedłużenie (potem była to ulica Jawaharlala Nehru) się nie zapuszczało, bo po jej krótkim asfaltowym odcinku zaczynała się polna droga prowadząca donikąd. To znaczy były tam jakieś działki, jakieś pola, domostwa jakieś, ale generalnie były tam dzikie chaszcze. Dzisiaj jest kilkupasmowa ulica, jeżdżą autobusy, za jakiś czas będzie jeździł tramwaj, a w planach jest trzecia linia metra. No i cały czas budują się nowe osiedla. Spacerując po ich ulicach czuję się dziwnie, jak autochton, tubylec, relikt dawnych czasów i skamielina. Taki, do którego się przychodzi pytać, jak to drzewiej, za komuny, bywało.

Działkowy ostaniec przy samej kilkupasmówce (Alei Polski Walczącej, na którą przemianowano ul. Jawaharlala Nehru).

Jawaharlal Nehru był pierwszym premierem niepodległych Indii i ojcem Indiry Gandhi. Ulicy już nie ma, dostało mu się rondo kawałek dalej na południe.

Osiedla, jak osiedla, takie same jak wszędzie, czyli życie na kredycie.

Intrygująca furtka domku między nowymi blokami.

Pierwszy raz wybrałam się na spacer w te okolice i szczerze powiedziawszy niczego ciekawego tam nie ma. Wróciłam na swoje komusze osiedle swoją ulubioną ścieżką, którą chodzę do sklepu, i która teraz pięknie już zarosła.