Jeziorko Czerniakowskie

Rezerwat przyrody Jeziorko Czerniakowskie na warszawskim Mokotowie utworzony został w 1987 r. na terenie starorzecza Wisły, którego jeziorko jest częścią. Powierzchnia jeziorka to ok. 19,5 ha, długość – ok. 1780 m, maksymalna szerokość – 180 m, średnia głębokość 2,5 m, a maksymalna – 3,75. Nad jego brzegami spotkać można ok. 60 gatunków ptaków, w tym m.in. bączki, perkozy dwuczube, czernice, kuropatwy, potrzosy, wąsatki, słowiki, trzciniaki, trzciniaczki, czaple siwe, kosy, remizy, pierwiosnki, piecuszki, rokitniczki, brzęczki, piegże, pokląskwy, tracze nurogęsi i dymówki. Z płazów i gadów mamy żaby trawne, ropuchy i zaskrońce, z bezkręgowców skójki i szczeżuje, a także sporo ryb (ma tu swoją siedzibę i przystań Koło Polskiego Związku Wędkarskiego). Mieszkają tu też bobry. Jeśli chodzi o florę, to rośnie tu 46 gatunków drzew i 27 gatunków krzewów, a także wiele gatunków roślin wodnych, m.in. moczarka kanadyjska, rzęsa drobna, strzałka wodna i rogatek sztywny a także grążel żółty i grzybień biały, czyli nenufar (którego niestety nie spotkałam). Oraz oczywiście rośliny szuwarowe – trzcina pospolita, pałka, turzyca i manna mielec. Wszystko to ok. 10 km od centrum stolicy. Jak już pisałam, z powodu okolicznej zabudowy poziom wód jeziorka systematycznie się obniża i za parę lat spacer taki jak dzisiaj będę sobie mogła co najwyżej powspominać.

Wszystkie wspomniane ptaki i zwierzęta na pewno tu są, ale żeby je zobaczyć, trzeba się tu pewnie wybrać na spacer wczesnym rankiem, mieć dobry aparat, a najlepiej drona, bo północna, dziksza część jeziora jest mocno zarośnięta i trudno nawet marzyć o tym, żeby zobaczyć jakąś wodę. Ale dookoła jeziorka biegnie bardzo fajna ścieżka, miejscami bardzo dzika i sam spacer też jest przyjemny.

Szkoła jazdy konnej.

Jak już tu pisałam, kiedyś mieszkańcy tych terenów trudnili się wyplataniem koszy z wikliny. Zarząd rezerwatu nawiązuje chyba do tego – wszędzie poustawiane są takie kosze na śmieci. Tutaj nawet pod źródłem wikliniarskiego materiału.

Największy dreszczyk emocji był na północnym skraju jeziora, na kładce nad kanałem czerniakowskim. Przedzierałam się przez tę ścieżkę z duszą na ramieniu, bo gdybym tam utknęła, to chyba do jesieni nikt by mnie tam nie znalazł.

Ale warto było:

Na zachodnim brzegu wznosi się niewielka skarpa, więc można zobaczyć jeziorko z góry.

Uroczysko Chlebów i Zalew w Komorowie

Czyli ucieczka na wieś przed zabawkami Kosiniaka. Od tygodnia pod oknami paradowały mi czołgi i inne rakietnice, napatrzyłam się (i nasłuchałam). Na święto wyniosłam się z dala od parady. Do ogródka, do lasu, nad jezioro, staw i rzeczkę.

W ogrodzie trwa klęska urodzaju.

Ciężko przejść przez ogród nie potykając się o gruszkę albo jabłko. W programie wyjazdu miałam też warsztaty z wekowania gruszek w syropie.

Uroczysko Chlebów.

One nie mają długich weekendów.

Zbiornik retencyjny w Komorowie.

Nad Utratą – to jak dotąd najładniejsze fragmenty tej rzeki, jakie widziałam:

Hodowla pstrąga tęczowego – już nie nad Utratą, ale Raszynką. Można sobie rybkę wybrać, złowić (czy raczej wyłowić) i dać do upieczenia. Ceny jak nad morzem, nie Raszynką, ale rybki smaczne.

Osiedle Sadyba

Ostatni spacer po Sadybie, już nie mieście-ogrodzie, ale zwykłym osiedlu z lat 70, na północ od ul. św. Bonifacego. Nic nadzwyczajnego, ale przyjemnie mi się tu chodzi, bo przypomina mi ono trochę Sady Żoliborskie, i nie przypadkiem, bo projektantem osiedla była Halina Skibniewska. Są więc ogródki przy blokach, murki i nieduży, skromny park na środku.

Park Stanisława Dygata.

W okolicy jest dużo szkół, w tym dwie międzynarodowe:

Jest tu też Instytut Żywności i Żywienia, w którym kiedyś byłam na szkoleniu. Było ciekawie, bo w jego trakcie doszło do męskiego striptizu, czyli rozebrania modela do gatek i podkoszulka celem zaprezentowania prawidłowego pomiaru masy ciała. Model był zdaje się młodym pracownikiem naukowym Instytutu.

Obok Instytutu znajduje się nieduże centrum handlowe, którego główną atrakcją jest trójwymiarowe kino IMAX. Było to pierwsze kino w tej technologii otwarte nie tylko w Polsce, ale w Europie Centralnej (w 2000 r.). Byłam w nim kilka razy, m.in. na pierwszej części „Avatara”. Robi wrażenie, ale szybko się nudzi. (No i jest bardzo drogie). Osobiście wolę skrzypiące fotele obite czerwonym pluszem w jakimś starym kinie studyjnym grającym dobre europejskie filmy.

Żywe obrazy

Sceptycznie podchodzę do tego typu przedsięwzięć, uważam, że obrazy wielkich artystów bronią się same, niepotrzebne im technologiczne fajerwerki, ale muszę przyznać, że akurat obrazy Klimta przedstawione w tej formie robią wrażenie. Poza tym, mieszka się w wielkim mieście, to trza korzystać. No i bardzo lubię Klimta. Wystawa odnosiła sukcesy w wielu europejskich i światowych stolicach, a teraz przywędrowała pod naszą strzechę, konkretnie na warszawski Kamionek, do Soho Art Center.

Można zrobić sobie selfie ze słynnym skandalistą.
Reprodukcję tego obrazu miałam na ścianie w starym mieszkaniu, ale bez takiej ładnej ramy.
Te ornamenty znam bardzo dobrze, bo układałam z nimi puzzle :-).

Obrazy wiszące w pierwszej części wystawy to oczywiście tylko kopie, a największą atrakcją i tak jest ta hala:

Są obrazy, muzyka jest, a i dowiedzieć się można sporo (no, chyba że czytało się album o Klimcie i książkę „Złota dama”). Ale nie powiem, podobało mi się, zwłaszcza gdy zwolnił się fotel-worek i mogłam zanurzyć się w klimtowski świat z pozycji półleżącej.

Niestety nie wszystkie obrazy Klimta dotrwały do naszych czasów – niektóre zostały spalone. Ale co tam obrazy…

Można jeszcze nałożyć sobie na głowę specjalne okulary 3D i „wejść” do kilku klimtowskich obrazów, ale szczerze – bez rewelacji.

Między Orężną a Okrężną

Czyli ostatni spacer po sadybiańskim mieście-ogrodzie. Właściwie poza willami nic tu ciekawego nie ma i ciężko się spaceruje, bo wąskie chodniki pozastawiane są samochodami, ale jest tu zielono, zacisznie i klimatycznie, choć jeszcze ładniej jest być może wieczorem, gdy zapłoną gazowe latarnie, bo i tutaj są one poustawiane.

Budynków z takim wykończeniem fasad jest tu bardzo dużo.

Eksperymentalne Osiedle Domów Atrialnych z lat 1968-72.

Domy atrialne mają ogrody na wewnętrznym dziedzińcu (czyli nie trzeba sadzić tui).

Już to tu pisałam, ale powtórzę – za PRL-u potrafiono ładnie budować. Nie mówię, że wszystko, ale zdarzały się prawdziwe perełki.

…przed wojną oczywiście też.

Miasto-ogród Sadyba – na południe od fortu

Część Sadyby w okolicach fortu Czerniaków nieco mniej ciekawa niż jej część najstarsza, „nadjeziorkowa”. Zabudowa głównie willowa, przedwojenna i powojenna, sporo ciekawej architektury, jednak o tej porze roku dość słabo widocznej z powodu bujnej ogrodowej roślinności. Dodatkowo pora na fotografowanie (wczesne popołudnie) niezbyt sprzyjająca, no ale chciałam pogodzić spacerek z olimpiadą, a konkretnie wieczornym meczem Igi.

Budynek zakładowy Warszawskiego Biura Projektów Energetycznych z 1957 r.
Ambasada Chile.
SBM „Przodowników Pracy” – była to spółdzielnia budowniczych Pałacu Kultury.

Porsche Panamera i Mini 07 ;-).

Najciekawszy budynek w okolicy – neoplastyczna kamienica projektu Romualda Gutta z lat 30.

Neoplastycyzm – kierunek w sztuce, stworzony w latach 20. XX w. przez Mondriana, charakteryzujący się użyciem linii pionowych i poziomych, które nachodząc na siebie, dzieliły płaszczyzny na kwadraty i prostokąty, oraz stosowaniem trzech barw podstawowych (żółtej, niebieskiej i czerwonej) i trzech tzw. nie-kolorów (czerni, bieli i szarości).

Informacje o budynkach zaczerpnęłam ze Spacerownika Sadybiańskiego ze strony Miasta Ogrodu Sadyba.

Plac Rembowskiego

Jedyny plac na Sadybie, nieduży i zaciszny, a jego ciszę przerywa tylko okazjonalny turkot kół po kocich łbach, którymi jest wybrukowany.

Od lat 90. XIX wieku jeździła tędy wąskotorowa kolejka wilanowska, którą warszawiacy jeździli na podstołeczne letniska. Trasa biegła od rogatek belwederskich, przez Marcelin i Sielce (dzisiejszą Chełmską), następnie skręcała na południe i przez Czerniaków i Sadybę dojeżdżała do Wilanowa. Potem przedłużono trasę do Klarysewa i Piaseczna. Na Sadybie na jej drodze stawał Fort Czerniakowski i otaczająca go fosa, który kolejka okrążała ulicą Okrężną. Linia została zlikwidowana w 1971 r., a na jej pamiątkę na starej Sadybie stoi pomnik.

Byłam w tej okolicy w styczniu 2022 r., ale bardziej od strony fortu i Parku Szczubełka, więc dzisiaj obeszłam fosę i stojące nad nią wille osiedla oficerskiego z lat 30. z drugiej strony. Latem wygląda to zupełnie inaczej.

Willa w siatce maskującej.
Fragment fosy fortu Czerniaków – widok na Park Szczubełka.

XIX-wieczna rzeźba przed główną siedzibą TVN-u na Wiertniczej to tzw. nepomuk, czyli figura świętego Jana Nepomucena. Nepomuków w Warszawie jest czterech – na Senatorskiej, na Pl. Trzech Krzyży, na Służewie i ten tutaj.

Szlakiem gazowych latarni

W upał taki jak dziś jedyną opcją spacerową był spacer wieczorny.

Pierwsze latarnie gazowe połączone z gazownią na Ludnej pojawiły się w Warszawie w 1856 r. 92 latarnie zapłonęły na Książęcej, Nowym Świecie i Krakowskim Przedmieściu. Na początku XX w. były już ich tysiące, choć w 1904 r. pojawiły się już pierwsze latarnie elektryczne. Początkowo latarnie zapalali latarnicy. Postęp nastąpił w 1927 r., kiedy to w gazowni na Ludnej wprowadzono urządzenie do zdalnego ich zapalania. Po wojnie liczba latarni gazowych stopniowo malała i ulegała dewastacji. Dzisiaj w stolicy działają 174 latarnie gazowe, najbardziej znane to te na Agrykoli przy Łazienkach. Pozostałe znajdują się na Starym Żoliborzu, Bielanach i Sadybie. Te sadybiańskie to historyczny model z 1856 r., z charakterystycznymi liśćmi akantu; postawiono je w latach 30. i do 2008 r. zapalali je latarnicy. W tymże 2008 rozpoczął się projekt ich rewitalizacji, obejmujący m.in. wymianę mechanizmu zapalającego ze sterowanego ręcznie na automatyczny, zmierzchowy – trochę szkoda, chętnie poszłabym śladem latarnika i popatrzyła, jak się je zapala. Za to miasto-ogród może się teraz poszczycić największą liczbą latarni gazowych w Warszawie – w 2012 r. było ich w sumie 68. Wyznaczono też ścieżkę spacerową „Szlakiem latarni gazowych”. [za: um.warszawa.pl i miasto-ogrod-sadyba.pl].

Ja jak zwykle poszłam własną ścieżką:

Plaża

Jest środek lata, więc trochę plażowego nastroju – w środku miasta.

To nie Sopot, to Sadyba.

Chodzi o petycję do Rafała Trzaskowskiego.

Od wielu lat problemem jest obniżanie się poziomu wody w jeziorze, do czego przyczyniają się m.in. obniżenie się i odsunięcie koryta Wisły oraz budowa wałów przeciwpowodziowych na Łuku Siekierkowskim, naruszenie kierunku spływu wód gruntowych przez system kanalizacyjny osiedla przy ul. Bernardyńskiej, utwardzenie terenu zlewni jeziora zaburzające tempo zasilania wodami opadowymi oraz sąsiedztwo Elektrociepłowni Siekierki. Z badań przeprowadzonych przez naukowców z SGGW wynika, że od lat 60. XX wieku poziom wody w jeziorze obniżył się o ok. 1 metr. [za Wikipedią].

Kąpielisko nad Jeziorkiem Czerniakowskim jest jedynym w Warszawie kąpieliskiem zgodnym z wymogami unijnej dyrektywy kąpieliskowej i – jak widać – cieszy się dużym powodzeniem (głównie wśród Ukraińców – takie przynajmniej odniosłam wrażenie). Sezon kąpielowy – od 9 czerwca do 15 września. Długość linii brzegowej – 30 m. Zdatność wody do kąpieli jest regularnie badana i dzisiaj wywieszona była biała flaga. Są przebieralnie, toalety, jest ratownik i lodziarnia jest. Nie ma tylko gdzie położyć kocyka :-). Chętnie bym sobie popływała (strasznie dawno nigdzie nie pływałam, a w jeziorze to w ogóle chyba nigdy), ale nie miał mi kto popilnować rzeczy.

Więc tylko połaziłam po okolicy – tutaj ujście starego znajomego, Kanału Czerniakowskiego, do jeziorka.