Lizbona – część III

W 1755 r. Lizbonę nawiedziło potężne trzęsienie ziemi (9 w skali Richtera) oraz tsunami, które doszczętnie zrujnowały miasto. Odbudowane budynki były pierwszymi na świecie, które zbudowano z myślą o ochronie antysejsmicznej. Gdy się chodzi wąskimi uliczkami, raczej trudno się tego domyślić. Ale nietrudno się nimi zachwycić. Najlepszym sposobem, by je obejrzeć, jest wycieczka słynnym tramwajem nr 28. Przejechałyśmy całą trasę. Miejscami jest tak wąsko, że przechodnie muszą niemal przywierać do ścian domów, by tramwaj o nich nie zahaczył.

Schody ruchome przy przystanku Martim Moniz, z którego wyrusza tramwaj.

No to jedziemy.

Tramwaj jest okupowany przez turystów, ale jest to też zwykły środek lokomocji dla mieszkańców – wsiadają jakieś babuleńki, matki z dziećmi.

Koszmar elektryka.
Robi się coraz węziej…

W takim korku to nawet przyjemnie postać.

A we wtorek i w środę ja mam w domu pranie…

Wysiadamy w drodze powrotnej i idziemy kawałek piechotą.

…i teraz to my musimy uważać na 28-kę pędzącą po ulicach.

Wśród wąskich uliczek mało jest zieleni, ale jeżeli już jest, to od razu taki okaz:

Nie wiem, co to za drzewo, ale pień ma imponujący.

Jeden z najbardziej znanych punktów widokowych Lizbony.

Zaczyna się ściemniać.

Ale Lizbona to nie tylko romantyczne zaułki…

Sypialnia bezdomnych na dworcu.

Niecałe trzy dni (i to prawie wyłącznie popołudnia i wieczory) to stanowczo za mało na Lizbonę. Miasto jest przepiękne, pełne kontrastów i mnóstwa ciekawych miejsc nie zdążyłyśmy zobaczyć, a trzeba było jeszcze suweniry zakupić (ja oczywiście kupiłam m.in. tramwaj do mojej kolekcji automobili). Kończę relację, teraz trzeba usiąść do znacznie nudniejszego sprawozdania z delegacji. W przyszłym roku Madryt, ale czy pojadę (i z kim…) to nie wiadomo.

Na koniec jeszcze pożegnalna fotka z lotu powrotnego.

Alpy.

Opublikowane przez typikalme

Z urodzenia warszawianka. Lubię szwendać się po mieście, pieszo i zbiorkomem. Lubię też chaszcze i chwasty. "Typical me" pochodzi z piosenki The Smiths "I Started Something I Couldn't Finish".

3 myśli na temat “Lizbona – część III

  1. Trzy dni to może niezbyt długo, ale wystarczy na pierwszy haust…. Będą może następne 🙂 czego Ci, oczywiście, życzę, bo fotoreportaże robisz bardzo ciekawe!

    Polubienie

  2. Pewnie, lepsze trzy dni niż nic, zwłaszcza że sponsorowane :-). Ale chętnie przyjechałabym tu na dłużej, i to właśnie o tej porze roku, bo latem pewnie nie jest tak przyjemnie… Jedno z najpiękniejszych miast, w jakich byłam.

    Polubienie

Dodaj komentarz