Odwiedziłam to miejsce po trzech latach i wciąż nie mogę się otrząsnąć z wrażenia. Wiedziałam, że tworzony jest tu park, ale efekt prac przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Zrobiono to rewelacyjnie.
Zdjęcia wyszły nie najlepiej, bo spacer był nie zaplanowany, wczesnym przedpołudniem przed wizytą u lekarza (mama mi się rozchorowała, chyba jakiś wirus – ale nie Covid, sprawdziłyśmy).


Kopiec Czerniakowski, czyli po mojemu po prostu „zwałkę” usypano z warszawskich powojennych gruzów – jego historię można poznać tutaj, na świetnie zaaranżowanej wystawie.

Po wojnie na terenie Warszawy znajdowało się ponad 20 milionów metrów sześciennych gruzu. Zwożono je w kilka miejsc i w ten sposób Warszawa doczekała się kilku górskich „szczytów” – Kopiec Czerniakowski był jednym z nich.

I tak go pamiętam, bo w tym roku już mieszkałam na Czerniakowie. Moje wspomnienia z dziecięcych wypraw na „zwałkę” – najlepsze, choć dosyć niebezpieczne (i dlatego najlepsze :)) miejsce zabaw okolicznych dzieciaków – można przeczytać tutaj.

Profesor Kobendza też był parę tygodni temu bohaterem jednego z moich wpisów. W parku chwasty nadal rosną, tym razem w charakterze półdzikich rabatek. Świetny pomysł.






Jestem pewna, że też w tym miejscu zjeżdżałam – ale na własnym tyłku.



Po całym parku porozstawiane są takie „pomniki” z fragmentami większych gruzów.








Jeśli na coś miałabym w parku narzekać, to na brak widoku na centrum Warszawy – zasłaniają go drzewa (przynajmniej latem). Na zdjęciu widok na południe miasta. Lepszego nie udało mi się zrobić, bo przeszkadzało południowe słońce.

Najładniej jest chyba jednak nie na szczycie, ale na ścieżce wokół niego.

Teren uporządkowano, ale zachowano dziki charakter miejsca.





Niewiele z niej widać – głównie chaszcze, ale można też poobserwować wiewiórki na szczytach drzew.



Na kopcu zachowano dziką przyrodę i warunki sprzyjające jej rozwojowi. Część parku jest oświetlona, część nie, i zrobiono to z rozmysłem, aby nocne zwierzęta miały gdzie się kryć i polować.

Te platformy wybudowano, aby można było na kopiec wjechać wózkiem – czy to inwalidzkim, czy dziecięcym, ale są to też przy okazji fantastyczne ścieżki widokowe.


Prace nadal trwają, teren wokół kopca jest olbrzymi, ale wciąż są tu miejsca naprawdę dzikie – dokładnie takie, jak je pamiętam z dzieciństwa.

Tu na przykład mamy skrót prowadzący z bazarku na osiedle – w pewnym momencie wychynęła z niego starsza pani z wózeczkiem zakupowym…


A to moja podstawówka od strony „zwałki”. Dzisiaj ogrodzenia są wzmocnione, ale za moich czasów nie było najmniejszego problemu – przechodziło się przez dziurę w siatce i już było się w dziczy.

Wdrapywało się na stromą górkę i można było biesiadować :-). (Ale aż tylu śmieci to nie było).