Kopiec raz jeszcze

Odwiedziłam to miejsce po trzech latach i wciąż nie mogę się otrząsnąć z wrażenia. Wiedziałam, że tworzony jest tu park, ale efekt prac przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Zrobiono to rewelacyjnie.

Zdjęcia wyszły nie najlepiej, bo spacer był nie zaplanowany, wczesnym przedpołudniem przed wizytą u lekarza (mama mi się rozchorowała, chyba jakiś wirus – ale nie Covid, sprawdziłyśmy).

Główne wejście.

Kopiec Czerniakowski, czyli po mojemu po prostu „zwałkę” usypano z warszawskich powojennych gruzów – jego historię można poznać tutaj, na świetnie zaaranżowanej wystawie.

Po wojnie na terenie Warszawy znajdowało się ponad 20 milionów metrów sześciennych gruzu. Zwożono je w kilka miejsc i w ten sposób Warszawa doczekała się kilku górskich „szczytów” – Kopiec Czerniakowski był jednym z nich.

Tak kopiec wyglądał w 1978 r.

I tak go pamiętam, bo w tym roku już mieszkałam na Czerniakowie. Moje wspomnienia z dziecięcych wypraw na „zwałkę” – najlepsze, choć dosyć niebezpieczne (i dlatego najlepsze :)) miejsce zabaw okolicznych dzieciaków – można przeczytać tutaj.

Chwasty warszawskie.

Profesor Kobendza też był parę tygodni temu bohaterem jednego z moich wpisów. W parku chwasty nadal rosną, tym razem w charakterze półdzikich rabatek. Świetny pomysł.

Kopiec pierwotnie miał się nazywać „Kopiec Konstytucji” – taki napis wyryty jest na tym kamieniu.

Jeden z parkowych „wąwozów”.
Nooo, to się nazywa zjeżdżalnia…

Jestem pewna, że też w tym miejscu zjeżdżałam – ale na własnym tyłku.

Surowo i chropawo.
Główne schody na szczyt.

Po całym parku porozstawiane są takie „pomniki” z fragmentami większych gruzów.

Ścieżka pod samym szczytem.
To okrągłe po prawej to palenisko, na którym 1 sierpnia rozpalany jest ogień upamiętniający Powstanie Warszawskie.

Jeśli na coś miałabym w parku narzekać, to na brak widoku na centrum Warszawy – zasłaniają go drzewa (przynajmniej latem). Na zdjęciu widok na południe miasta. Lepszego nie udało mi się zrobić, bo przeszkadzało południowe słońce.

Najładniej jest chyba jednak nie na szczycie, ale na ścieżce wokół niego.

Teren uporządkowano, ale zachowano dziki charakter miejsca.

Tak, właziło się takimi ścieżkami…
Strefa relaksu – na horyzoncie bloki mojego osiedla.
Logo parku.
Teraz wchodzić na górę jest znacznie łatwiej.
Platforma widokowa.

Niewiele z niej widać – głównie chaszcze, ale można też poobserwować wiewiórki na szczytach drzew.

Kolejny wąwóz.
Jeden z przystanków ścieżki przyrodniczej.

Na kopcu zachowano dziką przyrodę i warunki sprzyjające jej rozwojowi. Część parku jest oświetlona, część nie, i zrobiono to z rozmysłem, aby nocne zwierzęta miały gdzie się kryć i polować.

Te platformy wybudowano, aby można było na kopiec wjechać wózkiem – czy to inwalidzkim, czy dziecięcym, ale są to też przy okazji fantastyczne ścieżki widokowe.

Prace nadal trwają, teren wokół kopca jest olbrzymi, ale wciąż są tu miejsca naprawdę dzikie – dokładnie takie, jak je pamiętam z dzieciństwa.

Tu na przykład mamy skrót prowadzący z bazarku na osiedle – w pewnym momencie wychynęła z niego starsza pani z wózeczkiem zakupowym…

Tak skrót wygląda z drugiej strony.

A to moja podstawówka od strony „zwałki”. Dzisiaj ogrodzenia są wzmocnione, ale za moich czasów nie było najmniejszego problemu – przechodziło się przez dziurę w siatce i już było się w dziczy.

Wdrapywało się na stromą górkę i można było biesiadować :-). (Ale aż tylu śmieci to nie było).

Opublikowane przez typikalme

Z urodzenia warszawianka. Lubię szwendać się po mieście, pieszo i zbiorkomem. Lubię też chaszcze i chwasty. "Typical me" pochodzi z piosenki The Smiths "I Started Something I Couldn't Finish".

Dodaj komentarz