W gorące, letnie weekendy dość straszne miejsce, w ciągu tygodnia – całkiem, całkiem. W starej pracy jeździłam tu często służbowo na szkolenia i „integracje”, wozili nas autokarem. Już sobie nie pojeżdżę (za to może pojadę, czy wręcz polecę, znacznie dalej), więc dzisiaj zawiozłam się sama, autobusem podmiejskim, który odjeżdża z przystanku tuż pod moim domem. No grzech nie skorzystać. Od pięciu lat sobie obiecywałam, że kiedyś się nim przejadę i w końcu nadszedł ten dzień.











Przyszłam tym mosteczkiem. Nie jest to zdaje się zwyczajny sposób poruszania się tutaj, bo jakiś zatroskany pan zatrzymał na rozstaju dróg swój samochód i zaproponował podwózkę :). A szłam normalnie, chodnikiem, bo był tam chodnik. (Podobną przygodę miał mój brat dawno temu w Ameryce, gdy wędrował sobie skrajem tamtejszej drogi do tamtejszego pobliskiego sklepu. Jakiś życzliwy Jankes zatrzymał się, żeby spytać, czy brat na pewno dobrze się czuje i nie potrzebuje pomocy :)). Nie skorzystałam z propozycji, a potem spotkałam miłego pana jeszcze raz na promenadzie (z kolegą i z pieskiem).

Watch a maalie (fulmar) for 10 full minutes. Daawno nie było recepty od natury (ale też i „naturalne” leki nie są mi już tak bardzo potrzebne). Co nie znaczy, że „profilaktycznie” nie mogę sobie ich czasem zażyć :).
Nie jest to fulmar oczywiście, w ogóle nie wiem, co to za ptaszysko, ale z całą pewnością wodne i poruszało się bardzo majestatycznie.