Kolejny przystanek na Trakcie Królewskim. Przeskoczyłam wcześniejszy zabudowany odcinek, bo zima dzisiaj pokazała, na co ją stać i ten piękny, zabytkowy śródmiejski park wyglądał naprawdę bajkowo.
Jest to też kolejna z moich dziecięcych „destynacji” podczas codziennych spacerów z dziadkiem. Park – raczej nieduży i płaski, jest położony na skraju skarpy warszawskiej i ma na swoim terenie sporo atrakcji. Jest swego rodzaju preludium przed znajdującymi się kilkaset metrów dalej Łazienkami.



W momencie odsłonięcia wywołała spore zgorszenie, zwłaszcza że park był (i jest) odwiedzany przez rodziny z dziećmi. Dzisiaj też stało przed nią dwoje małolatów, na oko 8-10 letnich i w skupieniu fotografowało ją smartfonem. Na szczęście dzisiaj była trochę przykryta.





Do tego stawu wpadł – jako dziecko, podczas spaceru z, a jakże, dziadkiem – mój brat. Dziadek miał pecha do stawów w parkach, ja mu się nad jednym zgubiłam, a mój brat postanowił popływać. Nic mu się nie stało, żyje i ma się dobrze. (Brat, nie dziadek).

Na słupach wyryte serca przebite strzałą i inicjały kochanków.

W środku siadało się na wagowym krzesełku, a starszy pan, wagowy, ważył delikwenta. Kosztowało to parę złotych zdaje się. Nie wiem, czy latem nadal jest czynna, w zimie nie działa, i dobrze, bo po co miałabym sobie psuć humor. Od tego siedzenia w domu tu i tam znów mi przybyło.


Czuł się bardzo pewnie na tym drzewie i nic sobie ze mnie nie robił, ze smakiem wcinając nasiona lipy.
