Historia winiarstwa w Zielonej Górze była wyboista. Jego początki to rok 1150, kiedy to w tych okolicach pojawili się osadnicy z Flandrii, Walonii i Frankonii. Pierwsza wzmianka pisemna o istnieniu winnic w Grünbergu pochodzi z 1314 r. Później przyszło XVIII-wieczne ocieplenie klimatu i w 1800 r. na tych terenach uprawiano już 2200 winnic na 715 ha. Potem niestety produkcja spadła, m.in. ze względu na napływ konkurencyjnych win z innych regionów. Po II wojnie światowej pozostało jedynie 66 ha upraw. Część została przekazana osobom prywatnym, ale większość przeszła na własność Państwowej Wytwórni Win, areał jednak był nadal systematycznie zmniejszany; ostatnią przemysłową plantację zlikwidowano w 1977 r. Wbrew obiegowym opiniom zielonogórska wytwórnia miała zawsze w ofercie (obok win owocowych) także wina gronowe z własnych winogron. Nie przetrwała jednak dekady transformacji i upadła w 1999 r. Zainteresowanie winiarstwem pojawiło się ponownie na początku XXI wieku. W 2013 r. posadzono pierwsze krzewy winorośli na wzgórzu między Łazem a Zaborem niedaleko Zielonej Góry, na terenach winnicy samorządowej, gdzie wyodrębniono 13 działek dla lubuskich winiarzy. Obok winnicy otwarto Lubuskie Centrum Winiarstwa.
I tam się w zeszły czwartek udaliśmy Winobusem, z bardzo fajnym przewodnikiem.



Sprzęt do obróbki winogron jest wspólny dla wszystkich winiarzy – tych dużych (urządzenie z tyłu) i tych maluczkich (urządzenie na pierwszym planie). Jak ktoś ma w ogródku czy na działce parę krzaczków, też może ze swoimi winogronkami przyjechać i sobie z nich coś wycisnąć.

Winiarz, który nas po winnicy oprowadzał, bardzo ciekawie o wszystkim opowiadał, ale nie jestem w stanie tu tego powtórzyć (ale robiłam notatki – zgodnie z poleceniem Szefa). Jedno, co zapamiętałam, to że zaczynał w czasach, gdy nie można jeszcze było wszystkiego wyguglować, nauczył się wszystkiego sam, z książek lub od francuskich kolegów po fachu, choć ci nie byli nadto skorzy do wyjawiania wszystkich tajemnic.

Winnica samorządowa dostała pieniądze unijne na cele edukacyjne, więc jest też mała edukacyjna wystawa.


Jedno białe, dwa czerwone. Oglądaliśmy, wąchaliśmy i smakowaliśmy. Dowiedziałam się, co to są „łzy wina”, dlaczego należy butelki przechowywać na leżąco, co to jest „temperatura pokojowa”, z czym podawać itepe. Zrobiliśmy sobie z kuzynem pamiątkową fotkę w Winnomacie i poszliśmy „na winnicę”.


Ogólnie wycieczka fajna, chociaż wolałabym pojechać do którejś z małych, prywatnych winiarni, byłoby na pewno bardziej klimatycznie, ale tylko do tej udało nam się w ostatniej chwili kupić bilety. Ale przynajmniej nie lało (jeszcze).
Wygląda to wszystko obiecująco (są starania o wprowadzenie apelacji), chociaż w tym roku z powodu wiosennych przymrozków straty sięgnęły 90%. Nie pomogły ogniska i różne inne dziwne pomysły na docieplenie krzaczków. Ale klimat nam się ociepla…
Z powrotem w Zielonej Górze – taki pomniczek:






Kręcił się po deptaku niepilnowany, naganiał do jakiejś knajpy, ale bardzo grzecznie, nikogo nie potrącał.

Resztę planów pokrzyżowały nam niestety deszcze, na Korowód Winobraniowy też się nie załapaliśmy, z przyczyn nazwijmy to od nas niezależnych (dobrze przynajmniej, że udało się Bachusa złapać we wtorek przy tej Palmiarni). A końcówka wyjazdu to już było oglądanie wydań specjalnych na TVN-ie…
Wrócę tu na pewno na poprawiny, miejmy nadzieję, w przyszłym roku.
Bardzo dziękuję! Nie byłam nigdy w ZG – jakoś dalej na zachód niż wschód 😀 Ale bardzo mnie zachęciłaś i wpisuję na moją bucket list!
PolubieniePolubienie
Też nigdy nie byłam i myślę, że zdecydowanie warto odwiedzić.
PolubieniePolubienie