Zielona Góra

Relacja nieco opóźniona, ale dzieje się tyle, że nie bardzo było kiedy. Usiadłam do wpisu, bo za kolejny tydzień wszystko zapomnę, a wyjazd był fajny. Zapraszane byłyśmy od lat, ale dopiero w tym roku udało się wziąć urlop i przyjechać na samo Winobranie. Martwiłyśmy się tylko, że ma trochę padać…

Zielona Góra winem stoi, więc na każdym kroku napotyka się winne artefakty.

Wyciskarka do winogron na zielonogórskim deptaku.
Winne Wzgórze w centrum miasta, w Parku Winnym.

Winnica pokazowa, wina się z niej nie produkuje, ale można obejrzeć różne uprawiane w tej okolicy gatunki (ok. 12-tu), uprawiane tradycyjnym sposobem „palikowym”.

Zielona Góra to także Bachusiki i Bachantki – spotkać je można na każdym kroku – tutaj para pod historyczną winiarnią i palmiarnią na Winnym Wzgórzu, przy kaskadzie wodnej.

A tu Bachus we własnej osobie, choć trochę „po cywilnemu”, czyli bez wieńca na głowie, w towarzystwie prezydenta Zielonej Góry.

Chwilę później, za sprawą mojego kuzyna, miałam już osobiste zdjęcie z tymczasowym, brodatym Włodarzem Miasta.

Rzeźba „Chłopiec ze źrebięciem” Hansa Kruckeberga.
Ostatnie chwile słońca na Winnym Wzgórzu. (Chwilę później lunął deszcz).
W Zielonej nawet kosze na śmieci przyozdobione są winogronami.
Pomnik winiarki – też jeden z kilku w mieście. Ta ma na imię Emma.
To nie Bachusik, tylko Bachus pełną gębą – wyjątkowo perwersyjny.
Ambicją niemal każdej instytucji w mieście jest mieć własnego – tutaj Statisticus.
Tutaj mój kolega „po fachu”.
Bachusik Odpadek na Wieży Głodowej – jednym z najstarszych zabytków miasta.

Zdjęciami Bachusików mogłabym zapełnić cały wpis, ale kończę (na razie…), bo jest jeszcze tyle innych ciekawych rzeczy…

…na przykład murale z Bachusem 🙂
Znajomy mojego gospodarza (syna byłego mistrza Polski) – ma pomnik za życia.

Ale nic dziwnego, bo żużel tutaj to niemal religia. Na mecz się nie załapałam, bo Falubaz „odpadł”.

Zielona Góra to także piękne secesyjne kamienice…

…i zaułki:

…a także Jarmark Winobraniowy:

2020 – tak, to był dobry rok…

Wracałyśmy do domu cięższe o trzy butelki – jedno wino białe i dwa czerwone. Nie jestem znawcą, ale naprawdę smakowały mi. O winach jeszcze napiszę, bo odwiedziłam też winnicę.

Na Jarmarku było też to, co Typikal lubi najbardziej:

Targ staroci.

Fotela nie kupiłam, ale na kiermaszu książek w zielonogórskiej bibliotece nabyłam fantastyczny stary niemiecki album przyrodniczy z pięknymi ilustracjami i fotografiami – idzie pocztą, bo nie dałam rady zabrać do walizki jeszcze jego.

Przed deszczem uciekliśmy z kuzynem do gruzińskiej restauracji i całkiem przypadkiem nauczyliśmy się jeść chinkali. I wtorek zleciał.

Opublikowane przez typikalme

Z urodzenia warszawianka. Lubię szwendać się po mieście, pieszo i zbiorkomem. Lubię też chaszcze i chwasty. "Typical me" pochodzi z piosenki The Smiths "I Started Something I Couldn't Finish".

Dodaj komentarz