Czyli dwa dni, dwa państwa, cztery miasta i osiem środków transportu. A konkretnie: sobota-niedziela, Polska-Czechy, Ostrawa-Czeski Cieszyn-Cieszyn-Katowice i metro-autobus-autokar-tramwaj czeski (na gapę)-pociąg lokalny-busik-Pendolino-tramwaj.

Wiem, Czesi mają podobny ubaw z naszego języka, zwłaszcza gdy Polacy zaczynają czegoś w Czechach szukać, ale jak tu się nie uśmiechnąć na takie określenie „Miłości nie z tej ziemi”.
Na początek trochę psychodeliczne ostrawskie przejście podziemne:


Można odlecieć.
Jednak Ostrawa kojarzyć mi się będzie głównie z secesją. W ciągu niecałych dwóch godzin tam spędzonych przyuważyłam co najmniej kilkanaście kamienic w tym stylu.







Następny przystanek – Czeski Cieszyn.


Mam słabość do tego stylu. Może dlatego, że w Warszawie jest go tak mało.

Czeskiemu Cieszynowi daleko do polskiego, jednak ma swoje momenty.
A propos momentów to był jeden, który naprawdę nas zaskoczył:

Tak, wchodziło się przez łazienkę. Ach to czeskie poczucie humoru…
Przyjaciel, gdy szłam brać prysznic, przypomniał mi, żebym zamknęła drzwi wejściowe, bo jakiś gość może pomylić drzwi i będzie „Dobry den!”.
Jednak nie dam złego słowa powiedzieć o tym miejscu – bardzo przyjemny, skromny, klimatyczny hotelik. W klimacie austro-węgierskim.



Dobra, dosyć o hotelu – pora wyjść na miasto.


Dawne przejście graniczne, zlikwidowane w 2007 r. na mocy układu z Schengen. Na wprost – nasza ojczyzna.



„I co z tego, że granica? Jaka znowu granica? Wy ludzie jesteście dziwni.”




Tak, od razu widać, że nadal jesteśmy po stronie czeskiej (chociaż sklep najwyraźniej polski) – widocznie już po kilkudziesięciu metrach od przekroczenia granicy dobry humor i nam się udziela…





Miasta się różnią, mimo że przez stulecia stanowiły jeden miejski organizm (rozdzielenie nastąpiło w 1920 r.). Polska strona szczyci się zamkiem i piękną starówką, za to czeska jest bardziej bezpretensjonalna i wyluzowana (jak i same Czechy zresztą). Zazdroszczę im tego luzu. Jutro część bardziej spięta i napięta. Dobrou noc!
Moim zdziwieniem było kiedyś, że architekturę secesyjną można znaleźć w wielu miejscach w Europie. Nie tylko Wiedeń, Bruksela, Helsinki. Chyba po prostu tam, gdzie nie było takich zniszczeń wojennych jak w Warszawie. Pozdrawiam serdecznie Wilganna
PolubieniePolubienie
Tak, bardzo żałuję, że tak niewiele secesji w Warszawie się ostało, w dodatku niezbyt się o te nieliczne resztki dba. A to piękny, elegancki styl i bardzo różnorodny. Miał swoje „wypaczenia”, ale w swoim najlepszym wydaniu to była wysokiej klasy sztuka i rzemiosło – trochę tajemnicze, trochę niepokojące. Zawsze będąc gdzieś za granicą (ale nie tylko, w Polsce też) mam oko wyczulone na te charakterystyczne linie i ornamenty i zazdroszczę Czechom ich Pragi, Austriakom Wiednia itd. Nie wiedziałam, że i w Helsinkach też… Jest duża szansa, że i tam pojadę, to będę czujna :-).
PolubieniePolubienie