Rzeczy

Wynik mojego eksperymentu – znajdź w domu rzeczy, które są z Tobą „od zawsze” – wypadł naprawdę zaskakująco. Nie przypuszczałam, że jest ich tak mało. Fakt, część została u mamy, dużo rzeczy musiałam dokupić, wyprowadzając się od niej, parę rzeczy pewnie przeoczyłam, ale i tak… Rzeczy w moim życiu pojawiają się i znikają. Owszem, sporo z nich jest ze mną od dawna, ale nie od czasów dzieciństwa lub czasów sprzed moich narodzin.

A jest ich – no właśnie – dużo czy mało? Gdy kilka lat temu przeprowadzałam się z Mokotowa na Żoliborz, przyjaciel, czerwony na twarzy od „zawijania w sreberka” moich licznych bibelotów, był zszokowany ich ilością. Ostatecznie jednak wszystkie bez problemu mieściły się w jednym pokoju z kuchnią (obecnie w dwóch). A przewieźć się dały jedną niedużą furgonetką. Ciuchy zajmują dwie nieduże, jednodrzwiowe szafy, jedną komodę i parę szuflad w innych miejscach. Najwięcej miejsca zajmują książki, ale ich też nie ma tak znów dużo. Sporo roślinek. Trochę wspomnianych bibelotów, trochę efektów moich zbierackich skłonności (kamyczki, muszelki). Parę garnków i innych niezbędnych utensyliów kuchennych i innych, „gospodarczych”. Wszystko.

Nie wiem więc, skąd u mnie ciągłe przekonanie (nasilające się podczas sprzątania), że mam tych rzeczy za dużo. Gdyby było to łatwe do zrobienia (a nie jest), pozbyłabym się połowy z nich. Jednocześnie, będąc w sklepie czy na targu (zwłaszcza staroci), najchętniej kupiłabym co najmniej połowę asortymentu (choć z reguły, na szczęście, tego nie robię). Miotam się między ascetycznym pustelnikiem a niepohamowanym konsumpcjonistą. Coś w rodzaju bulimii, tyle że miejsce jedzenia zajmują u mnie przedmioty niejadalne. Coś jest ze mną nie tak?

Sprawę trochę wyjaśniła mi książka Tary Button „Masz wszystko, czego potrzebujesz”. Za moje ciągoty do kupowania odpowiedzialne są koncerny i zatrudniane przez nie sztaby marketingowców i speców od reklamy, wykorzystujące wszystkie możliwe sztuczki psychologiczne, które mogą skłonić mnie do kupowania, kupowania, kupowania… Czasem zresztą uciekają się do bardziej radykalnych metod, czyli tzw. planowego postarzania produktów lub zamaskowanego postarzania, tj. projektowania ich tak, by utrudnić lub wręcz uniemożliwić naprawę. W pierwszej części książki autorka szczegółowo opisuje te praktyki, wspierając się wieloma wynikami badań, a w drugiej radzi, jak się im przeciwstawiać. Jest to więc po części książka publicystyczna, poradnik psychologiczny i w końcu poradnik praktyczny, z którego można dowiedzieć się, jak dbać o pralkę czy o ubrania z kaszmiru, żeby służyły nam dłużej.

W książce jest też część praktyczna, ćwiczeniowa. Czytelnik może poćwiczyć na sobie – dowiedzieć się, co jest dla niego naprawdę ważne w życiu albo jaki ma styl ubierania się. Niektóre ćwiczenia wymagają jedynie kartki papieru, ołówka i chwili zastanowienia, inne – wywalenia z szaf i przejrzenia wszystkich ubrań i butów. Mnie spodobało się jedno ćwiczenie: napisz własną reklamę – czegoś niematerialnego, co ma dla ciebie dużą wartość. Zabawiłam się w copywritera i napisałam reklamę przyjaciela:

Przyjaciel – antydepresant, painkiller, środek uspokajający, preparat pobudzający i zwiększający kreatywność, suplement wspomagający wszystkie zmysły i lek na ból dupy w jednym.

Wszystko napisane jest lekkim, dowcipnym językiem. Na koniec cytacik z pierwszego rozdziału:

Rajstopy mojej babci mogły przetrwać wieczność. Były tak mocne, że z powodzeniem można było używać ich do holowania auta. Babcia miała dwie pary, które nosiła i prała na zmianę. Niestety, później przemysłowcy postanowili zmienić technologię ich produkcji, i to wcale nie na lepsze. W efekcie, kiedy ja sięgam po rajstopy, czuję się tak, jakbym grała w rosyjską ruletkę. Nigdy nie mam pewności, czy nie skończę z dziurą jeszcze przed południem.

Opublikowane przez typikalme

Z wykształcenia administratywista i edytor. Z zawodu urzędnik. Z urodzenia (dość już dawnego) warszawianka. Mieszkam (aktualnie) na Żoliborzu. Wychowałam się na Czerniakowie i w Śródmieściu na Ścianie Wschodniej, urodziłam się na Szmulkach, a do liceum chodziłam w Wilanowie. Lubię szwendać się po mieście, pieszo i zbiorkomem. Z aparatem (w telefonie) w pogotowiu. Serce mam po lewej stronie. Namiętnie czytam „Przekrój”. "Typical me" pochodzi z piosenki The Smiths "I Started Something I Couldn't Finish".

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: