„Spacerniakowa” przerwa zimowa. Niby okazji do spacerów miałam ostatnio sporo, ale chęci niewiele. Ponura pogoda też nie zachęcała, a najwięcej zamieszania wprowadził wirus. Mnie jakoś na razie oszczędził (czyżby dzięki grupie krwi?), ale wśród rodziny i znajomych spora zawierucha. Zaczęło się od rodziny z Wielkopolski, od odwiedzin u której rozpoczęłam pisanie bloga – zachorowała cała czwórka, w tym głowa rodziny dość ciężko. Potem zachorował brat – ponad tydzień w łóżku, ale na szczęście bez poważniejszych powikłań. Potem mama zrobiła zaleconą przez szpital powtórną tomografię płuc, z której opisu wynikło, że to, na co trzy tygodnie trzymali ją na Płockiej, to były najprawdopodobniej powikłania płucne po zakażeniu, które przeszła skąpoobjawowo (faktycznie trochę źle się czuła pod koniec września). A na koniec zachorował brat przyjaciela. Też trafił do szpitala, wypisali go, a cztery dni po wypisie – w dzień moich urodzin – zmarł (tak go wyleczyli…). Jednym słowem – odechciało mi się autobusowych wycieczek po mieście i kolejkowych na wieś (zresztą tam mieli inne problemy), spacerowałam głównie do sklepu i z powrotem, od czasu do czasu wpadałam też do mamy.
Siedziałam więc sobie w domu, ale nie próżnowałam, tylko zajęłam się rękodziełem oraz robieniem i kupowaniem prezentów (w tym roku prawie wszystkie przez Internet).






Cztery pory roku dla mamy.
I inne „dzieła”:






Akwareli nie miałam w ręku chyba od czasów liceum, więc z drobnymi niedoskonałościami…








… i zerżnięte z Posterlounge’a, ale lepsze takie, niż kupne… ; ).

I na koniec niedźwiedź w swetrze. (Kredka:)).